Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Bez tytułu: 2009-11-26

I co? Śmiałam się z ludzi, co zamawiają mleko sojowe do kawy i mnie pokarało. Szczęśliwie latte z soją nie jest aż tak straszna, jak się spodziewałam. Ba, nawet specjalnie się nie różni od latte ze zwykłym mlekiem. Nie spodziewałam się, że poznam Ekowiarnię od tej strony, ale poranek w miejscu, gdzie można powybrzydzać, zamienić masło na oliwę i zjeść fantastyczną sałatkę z tuńczykiem, jajkiem, kiełkami i musztardowym winegretem, to miły poranek. Wspominałam, że lubię wyjść z domu i usiąść w miejscu, gdzie są duże okna, kwiaty, ludzie, w głośnikach Enya (epizod z przeraźliwym coverem "Sound of Silence" pominę wzgardliwie), a wszędzie urokliwe detale.

I mała dygresja z tła. Lubię, jak język ewoluuje. Jestem wielką fanką pozyskanych z sieci sformułowań typu popadanie w szezlong i emitowanie się za kioskiem czy z takiego Wilq, że można zaliczyć totalny kompromis. Dziś wzruszyłam się nieledwie, będąc świadkiem scenki: Młody mężczyzna, szykujący się zapewne do lanczyku, dzwoni do kogoś. I sugeruje wspólną konsumpcję wytwornymi słowy: "A co powiesz na małe komsi komsa? A, ty już dzisiaj komsa? A co jadłeś?". Jestem marakuja, nie wiem, co powiedzieć.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 26, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 4


Kłódeczki na moście

Żal mam. Bo na Śródce nie ma już kawiarni i antykwariatu w jednym (a jak jeszcze był, to wizytę odłożyłam na ten "następny raz"). A to oznacza, że Ostrów Tumski i Śródka straciły jedyne miejsce, w którym potencjalnie można było napić się ciepłej herbaty. Dziś nie było tej herbaty koniecznie trzeba, bo 15 listopadowych stopni i słońce nie pozwalało na marznięcie, ale ubolewam tak bardziej pro publico bono, bo Śródka to taka pustynia. W przeciwieństwie do księżyca (gdzie może być wódka, panienki i hamburgery, ale impreza się nie udała, bo nie było atmosfery), jest atmosfera, ale nie ma nic poza tym. Można przejść się szczerbatymi chodnikami, obejrzeć coraz bardziej znikający stary Poznań...

... czy iść na jakiś niehitowy film do kina Malta. I to by było na tyle. A miejsce aż się prosi o zestaw klimatycznych restauracyjek i kawiarni, które wiosną mogą wysypać stolikami na chodniki i placyki, o zorganizowanie cotygodniowych jarmarków w okolicy kościoła, czy o ustawienie ławeczek, na których można usiąść. Zamiast tego są woniejące uryną bramy, śmieci na podwórkach, doklejone plomby, których mieszkańcy pewnie nauczyli się nie zauważać niczego poza własną klatką schodową.

A na dawnym moście Rocha kłódeczki. Jestem za.

Catspotting: 4 (jeden przyjacielski, jeden na progu domu, jeden z misją, jeden na parapecie).

GALERIA ZDJĘĆ

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 21, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 4


2 zł

Mijaliśmy ją przez lata w drodze na przystanek autobusu do miasta. Mieszkała (i mieszka) w okolicznym starym postpegeerowskim bloku, zwanym Manhattanem. Szczupła, z dość zniszczoną twarzą, trudno powiedzieć, ile ma lat (ale nie zdziwiłabym się, gdyby wyszło, że jest młodsza ode mnie), często z mężem pod rękę. Zwykle palili papierosy. Przez jakiś czas miałam wrażenie, że jest w ciąży, ale nie widziałam jej potem z wózkiem, więc może mi się wydawało (albo stoi za tym jakieś nieszczęście). Zwracałam na nią uwagę głównie dlatego, że źle się czułam w związku z sytuacją sprzed kilku lat. Dość świeżo po tym, jak się wprowadziliśmy, zadzwoniła do drzwi, oznajmiła, że jest naszą sąsiadką i poprosiła o pieniądze na chleb, mówiąc coś o pogrzebie teścia, gościach, że nagła sytuacja. Teraz już nie pamiętam, czy rzeczywiście nie miałam gotówki w domu (możliwe, rzadko miewam), czy wyglądała na osobę, której brakuje do flaszki, a nie do chleba - dość, że nie "pożyczyłam". Trochę gryzło mnie to przez lata za każdym razem, kiedy ją i jej męża spotykałam.

Wczoraj zaczepiła mnie, kiedy szłam na spacer. I poprosiła o złotydziesięć, informując, że nie zamierza mi wciskać kitu, że to na chleb, bo tyle jej do paczki papierosów brakuje. Za 2 zł kupiłam sobie po latach czyste sumienie.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 18, 2009

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 5


Siedem kontynentów

Niespodziewanie wysypało piękną, ciepłą, złotą jesienią. Taką żywcem wyjętą z października. Miałam w planach zawieźć córkę na pierwszą wielką wyprawę do IKEI, niech się dziecko uczy, co w życiu jest ważne, ale w zestawieniu ze słońcem, zapachem dymu w powietrzu, lekką mgłą, pachnącą ziemią, a i pewnie słomą zgnitą i liściami mokrymi, wybrałam miejsce, gdzie trzaskają migawki aparatów, a ludzie w wieku dowolnym pozują do zdjęcia (i na naszą-klasę, patrząc na niektóre sesje, jakie się w parku Wilsona odbywały[1]). Z uśmiechem, mimo że na co dzień się nie uśmiechają.

Lubię liście pod stopami. Koronkę gałęzi nad głową. Łagodne światło zachodzącego słońca zza mgły. Zieleń egzotycznych roślin wyglądające zza zaparowanych szyb Palmiarni. I domy otaczające park. Łazarz - Matejki, Grottgera, Skryta to jedne z piękniejszych ulic z kamienicami. To jedno z miejsc, gdzie może czeka wielki, wyremontowany, wysoki i jasny apartament dla mnie. Z dużym balkonem, ewentualnie ze schodami na poddasze, wielką słoneczną kuchnią, oknami o niskich parapetach, żeby można było siedzieć z książką i kotem na kolanach i patrzeć na pobliski park. Tak, znowu zainwestowałam w Lotto, mimo że cena kuponów skoczyła, a zyski są jak przed podwyżką. Czyli wiadomo jakie.

Miłym efektem ubocznym parku była kawiarenka "Siedem kontynentów" za Palmiarnią. Gablotki z motylami, klatki z drącymi dzioba papugami, palmy i paprocie wysokie na kilka metrów, afrykańskie figurki, peruwiańskie dzbany i klimat wilgotnego lasu tropikalnego, czyli to, co zziębnięte Zuzanki lubią najbardziej. No musiałam to latte, no.

[1] Rodzice dzieciom. Koleżanka koleżance (i vice versa, również z rozbieraniem się do dekoltu i wdzięcznym wyginaniem się na okolicznościach przyrody). Bba, koleżanka dwóm koleżankom, malowniczo przyodzianym w suknie balowo-wampirze (acz bez makijażu), które na polecenie fotografującej się śmiały. Panie, nie suknie. Głośno. Może ktoś im powinien objaśnić, że nie będzie na zdjęciu słychać?

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 14, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: park-wilsona - Skomentuj


Dolina Muminków w listopadzie

Jeden po drugim znikają ogrody. Botaniczny zamknięto w październiku. Dendrologiczny chyba też, a przynajmniej nie jest czynny w weekendy. Jakby było gdzieś wesołe miasteczko, to w tej chwili ktoś by rozmontowywał karuzelę, chował katarynkę i zwijał sznur z lampionami. Przez mgłę jest już szaro o 3 po południu. Na Sołaczu pustawo, za to wielkie wille nabierają demoniczno-gotyckiego uroku, pogłębianego przez stada ptaków krążące jak u Hitchcocka (realizm ratuje trzeźwy komentarz młodego człowieka z parku, objaśniającego dziewczynie, że tu niedaleko jest wysypisko śmieci). We Francuskim Łączniku zacisznie i domowo, szkoda tylko, że asortyment zawęził mi się do kilku ciast i pasztetów.

Chyba wyciągnę z półki kolejną książkę i dorzucę na rosnący stos napoczętych. Bo ciągle czytam, tylko nie mogę dotrzeć do ostatniej strony. To ta listopadowa schyłkowość?

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 9, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: solacz - Komentarzy: 3


Obrazki wiejskie

Osiedlowe i wiejskie sklepiki mają to do siebie, że trzeba się napracować jak koń w trakcie westernu, żeby do nich wleźć z wózkiem[1][2], bo są przeraźliwie wąskie, a drzwi albo się zacinają, albo otwierają w niewłaściwą stronę. W każdym razie, słoneczko na spacerze przygrzało, człowiek nie wielbłąd, napić się musi. Long story short, po mojej krótkiej walce z drzwiami, pomógł mi je otworzyć młodzian w wieku przedpoborowym ze straszliwym przypadkiem acne vulgaris na twarzy, koczujący pod sklepem. Kupiłam jak zwierzę wodę i papierek, określany przez moją teściową jako podatek od głupoty[3], pakuję rzeczy do torby i słyszę, jak wspomniany wcześniej młodzian szeptem winszuje sobie artykuły tytoniowe, a sprzedawca wprawdzie mu odmawia ze względu na wiek (tu sobie myślę "oby tak dalej!"), po czym niedwuznacznie daje do zrozumienia, że sprzeda, jak ktoś dorosły (tu skinięcie głową w moją stronę) mu je kupi (tu już mi opadło). Młodzian jednakowoż z tych nieśmiałych albo drażliwych (myślicie, że nie powinnam mówić "dziękuję Ci, młody uprzejmy człowieku"?) i wybrał taktyczny odwrót.

Ubawił mnie też dziś listonosz. Wprawdzie bez trądziku, ale też młody. Zaanonsował, że ma polecony dla TŻ, po czym przez dłuższy czas szukał na liście miejsca, gdzie się mogę podpisać, a nie znalazłszy, oznajmił, że długopisem mu nie pozwalają dopisać, więc mimo że jestem w domu i nader chętnie podpiszę, to on nie może i wróci w poniedziałek. Wrócił jednak wcześniej, bo zorientował się, że może mi zostawić bez podpisu, skoro lekkomyślnie poprosiłam o zostawianie poleconych w skrzynce...

[1] Tutaj przekazuję serdeczne "pocałujta w dupę wójta" dla tych wszystkich, którzy odmawiają matkom z wózkiem wstępu do supermarketów, każąc im dokonywać zakupów w osiedlowych sklepikach.

[2] Za opcję, że zostawiamy wózek przed sklepikiem, a z opatulonym w kombinezonik dziecięciem na ręku dokonujemy machinacji portfelowo-zakupowych, podziękuję do czasu aż nie wyrośnie mi czwarta ręka.

[3] Od głupoty i nieznajomości statystyki. Ale moja wiara w te 17 milionów to jednak czyni cuda.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 6, 2009

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 5