Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Windą na drugie piętro

Dla porządku tylko wspomnę, że pieczołowicie nie zadaję pytań. A jednak, mimo to, pojawiają się odpowiedzi, czy ich chcę, czy nie.

Odkryłam nowe hobby. Wchodzę z wózkiem do sklepów z odzieżą małoletnią i szukam Ładnych Rzeczy, przy czym ładność jest oczywiście sprawą subiektywną i leży ewidentnie w moim oku. Stąd postponuję Panie Na Sklepie, rzucające się z nieodmiennym pytaniem "A dla chłopca czy dla dziewczynki", nieodmienną odpowiedzią "Wszystko jedno"[1]. Nie żebym wychodziła z jakimiś spektakularnymi zdobyczami. Dziś zatkało mnie nieco (przypadkowa trauma forumowa) na widok dość urokliwej czerwonej sukienki w rozmiarze mikrym, ozdobionej napisem "A jak Aniołek Mamusi". Tylko mikroskarpeteczki[3] zawsze w cenie.

Lubię te dni, kiedy pierwszy raz. Taste Barcelona ma jeszcze pod tym względem kilka dań do zaoferowania. Sałatka z fasoli, hiszpańskiej szynki i koziego sera na ciepło[3] (z małym akcentem octu balsamicznego) to był dobry pierwszy raz. A w domu zrobiłam dziś guacamole. Też całkiem nieźle.

[1] Czy kusi[2] mnie, żeby odpowiedzieć, że jeszcze nie wiem, bo nie miałam okazji tego dziecka rozebrać, a na wygląd to trudno ocenić? Ależ.

[2] I ciekawi, jak szybko ktoś zawiadomi odpowiednie służby? Ależ... niekoniecznie.

[3] Hm, dopiero teraz zauważyłam, że zielone skarpetki powtarzają kolory sałatki. I pomarańczowej serwetki. Czy skarpetki sprawiły, że sałatka? Czy myśl o sałatce wpłynęła na wybór skarpetek?

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 23, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: stary-browar - Skomentuj


SB w SB

Kiedy usłyszałam, że w Starym Browarze mają otworzyć pierwszego w Poznaniu "Starbucksa", ani się nie zdziwiłam (bo po pierwsze - czas najwyższy, a po drugie - gdzie, jak nie w SB), ani nie zasmuciłam. Kiedyś już pisałam za co lubię Starbucksa (nic się nie zmieniło, tyle że już nie mam jednego kubka, a - policzmy - siedem). Dodatkowo teraz dochodzi ta miła cecha, że dostanę tam latte z mlekiem sojowym bez wywoływania zażenowania bądź zdziwienia u personelu. Nie jest to zapewne instytucja pierwszej potrzeby, ale tak czy tak miło.

W zasadzie Stary Browar w żadnym aspekcie nie jest towarem pierwszej potrzeby, ale umówmy się, od pierwszych potrzeb to jest apteka, piekarnia i spożywczy. Lubię przespacerować się wzdłuż sklepów z odzieżą i obuwiem, żeby stwierdzić, że moda zimowa nie jest dla mnie (lub kontrastowo znajdować w kolekcjach letnich coś w każdym sklepie, co będzie wymagało wydania pensji i nowego mieszkania, żeby wszystko pomieścić), obwąchać cudności w Almie, Piotrze-i-Pawle czy Kuchniach Świata albo usiąść we wnęce w Taste Barcelona i dostać michę zieleniny z hiszpańskimi wędlinami.

I oczywiście po to, żeby obejrzeć sobie po raz kolejny Opertus Lunulę Umbrę, czy jak tam to się odmienia. I kółeczka.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 16, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: stary-browar - Komentarzy: 3



Pocztówka

Mam w głowie takie generyczne obrazy na różne okazje. Jesień - park z płomiennym listowiem, lato - plaża, wiosna - coś tam jeszcze innego. Zima ma kilka obrazków, ale taki pocztówkowo-świąteczny, zapisany gdzieś na dnie mojej głowy, to gwiazdkowa wieś. Ciasno stłoczone domy ze skośnymi dachami, okryte śniegiem, z choinkami, światełkami, bałwanem koło krzywego płotu z desek. I taką wieś dzisiaj zobaczyłam w podpoznańskim Luboniu. Widziałam ją już wielokrotnie, bo tamtędy wiedzie droga do outletu z ciuchami. Za każdym razem jestem zachwycona, bo czuję się, jakbym pojechała w Zupełnie Inne Miejsce. Domy są jak z najprostszych dziecięcych rysunków - prostopadłościenne klocki z dwuspadzistymi dachami, tyle że w jednym prostopadłościanie mieści się kilka domów, na każdy przypadają po dwa okna i drzwi na środku. Wygląda to przeraźliwie ubogo, ale coś mnie w tych domach fascynuje. Dzisiaj padał śnieg, zapadał zmrok, w oknach za zasłonami zapalały się światła, a w jednym z domo-baraczków szyld dumnie obwieszczał, że tu się mieści ogólnospożywczo-przemysłowy sklep "Rabat". Poczułam się jak w skansenie własnej wyobraźni.

PS Uprzedzając, powyższa notka nie ma wydźwięku pejoratywnego ani kpiącego.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 2, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 5


I po śniegu

Zamiast dzwonków sań chlapanie rozmiękłego błota. Na ulicach widać kryzys, światełka są na nielicznych domach. Wbrew zniechęcającemu znakowi "ślepa ulica" Promienista przechodzi gładko w Powstańców Wielkopolskich, gdzie obok siebie mieszka dyskretny urok burżuazji i dzielny przedstawiciel "There, I fixed it"...

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 26, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Jingle bells

Nigdy nie byłam specjalnie aktywną wielbicielką tego całego świątecznego rozgardiaszu, zwłaszcza w kwestii mojego w nim udziału. Owszem, blinkenświatełka są miłe wzrokowo, udekorowane wystawy sklepów również, dekorowanie pierniczków urocze, pakowanie prezentów daje niesamowite efekty (sprawdzić, czy nie pakuje się samodzielnie, bo wtedy nie tak niesamowite), ale w tym roku jakoś mnie to wszystko omija. Mam kilkumiesięczne opóźnienie w życiu. Wczoraj powoli zaczęłam rozpakowywać skrzynkę, do której podczas sierpniowego remontu wrzuciłam zalegające w łazience i na przedpokoju szpargały (znalazłam kocie książeczki zdrowia i ściereczki do suszarki, yay). Nie bywam w centrach handlowych, a nawet przestałam przestawiać się w tryb myślenia o prezentach. Nie myślę o choince. Ba, nawet nie wpadłam w christmas frenzy ze sprzątaniem, odkurzaniem, czyszczeniem i polerowaniem (głównie dlatego, że mi się nie chce). Nie poszłam na festiwal rzeźby lodowej ani na świąteczny jarmark na Starym Rynku... WTEM, jak to bywa z notkami, które się piszą kilka dni, wszystko poszło w buraki, albowiem wbrew pogodzie (ja wiem, że w grudniu musi być zimno, ale tak od razu -12?) poszłam jednak na Rynek, żeby wyprowadzić na spacer nowy aparat i odbyć grudniową świąteczną trasę w wersji kompaktowej. Rzeźby lodowe - zaliczone, kolędy śpiewane na scenie przez wymarznięte a fałszujące dzieci (z małym tłumkiem składającym się tylko z rodziców) - zaliczone, grzanego wina nie piłam, ale za to był podgrzewany oscypek, świąteczne światełka, dekoracje, jemioła i ośnieżone dachy kamienic - zaliczone. Ba, nawet wybrałam szybko (acz w myślach) brakujące prezenty. I to tyle, jeśli chodzi o abnegację świąteczną.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 19, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj