Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Pomnik miejski

Lubię pomniki miejskie. Nie ludzi sławnych, nie opiewające wydarzenia historyczne, ale takie codzienne. Dzieci bawiące się kulkami, mężczyznę czytającego gazetę, mężczyznę z aparatem czy wreszcie naszego poznańskiego Marycha. Dzisiaj przy okazji prawie już tradycyjnej copiątkowej wizyty w Pyrabarze zerknęłam skwer, nazwany "Zielone Ogródki im. Z. Zakrzewskiego" i odkryłam ustawione wokół fontanny figury bosej dziewczyny (klapeczki leżały obok), Churchill^Wbrzuchatego jegomościa sprawdzającego, czy nie pada i chłopca z bassetem.

Wprawdzie w fontannie nie było wody, a dookoła biegała nieco poobnażana i niezbyt trzeźwa lokalna podstarzała młodzież, ale to bardzo miłe miejsce do spędzenia leniwego przed- lub popołudnia na ławeczce.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 18, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 1


Świętojańskie mydło i powidło

Kiełbaski z grilla, stare srebra, kiczowate akty, metalizowane baloniki. Hafty ludowe, swetry, biżuteria z kamyków, monety i wyroby z pszczelego wosku. Standardowy zestaw jarmarcznej tandety (z nieodłączną piłką z folii aluminiowej, owiniętą gumkami-recepturkami). Lubię się raz do roku przejść poznańskim Starym Rynkiem i popatrzeć.

Lubię też nowe restauracje. Nowe dla mnie, bo ukraińska Czerwona Kalina to już jakiś czas na rogu Kramarskiej i Żydowskiej kwitnie, tylko ja taka wczorajsza. W środku miło i konsekwentnie (i nie przeszkadza, że dekoracja ze sztucznych roślinek), menu zgrabne, a jedzenie dobre. I ceny nierynkowe.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 5, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5


It's no secret we're close

Do Poznania przyjechałam w 1995 roku. W ciemno. Czerwiec (a może jeszcze maj? nie pamiętam), upał. Z dwoma podaniami na studia (moim i koleżanki, której imienia już nawet nie pamiętam) i mapą w ręku, na mapie zaznaczone dziekanaty Politechniki Poznańskiej (dla mnie) i Uniwersytetu Adama Mickiewicza (dla koleżanki). Przyjechałam, dokumenty rozniosłam, przeszłam przez Półwiejską, potem w górę Podgórną i Świętym Marcinem. Nie wiem, czy już wtedy poczułam bicie serca miasta, ale nie czułam się obca.

Potem łatwo wrosłam w miasto. Dziś bawi mnie to poczucie świeżej studentki, że wszystko jedno w jaki tramwaj wsiądę, i tak dojadę. Ba, bawi mnie jeszcze bardziej, że to działało. Wszędzie było blisko. Z akademików na Ratajach na Stary Rynek, z Cytadeli na Wilczy Młyn.

Mieszkałam w różnych miejscach, w różnych pracowałam. Lubiłam bardzo tę zmienność, która na krótkich dystansach pozwala mi żyć wzdłuż innych ulic. Okolice mostu Rocha z klasztorem i blaszakiem Politechniki, gdzie stał serwer arrakis; Rataje z bulwarami wzdłuż Warty, na których uczyłam się jeździć na rolkach; Malta z trasą spacerową, którą dwa razy w tygodniu pokonywałam w letnie studenckie wieczory; pawilon PCCS-ów w samym centrum, gdzie pisałam pracę inżynierską i marzyłam o fontannie pod Operą[1]; Wilda z Politechniką, gdzie pisałam pracę magisterską, a potem mieszkałam w kamienicy z meliną[2], kotami podwórzowymi i psiebiśniegami na Pamiątkowej; Łazarz, gdzie pracowałam w nieistniejącej już firmie po części należącej do nieistniejącego już imperium Wprostu[3]; Grunwald z miesięcznym epizodem w roli sekretarki, wstającej do pracy o 5:45; potem Jeżyce i Marcelin; do dentysty od kilku lat jeżdżę na Sołacz. Do tego część miejsc znam z racji prac TŻ-a[4]. Mieszkanie, w którym aktualnie mieszkamy, znalazłam idąc ulicą Libelta z receptami od studenckiego lekarza pierwszego kontaktu w przychodni na Niepodległości.

Lubię moje miasto. I lubię robić zdjęcia. I tak pomyślałam, że trochę mi się marnują na dysku i w dawno nie oglądanych albumach te, co to już je zrobiłam . To przewietrzę, nie?

Zapraszam. Tędy do http://py-ro-mantic.blogspot.com. Będzie więcej, mam nadzieję.

[1] Marzyłam, bo zawsze spieszyłam się do pracowni komputerowej. Nie że pracę pisać, tylko już wtedy byłam uzależniona od Internetu.

[2] Melina mieściła się w rogu podwórka, dawało się banknocik, a ktoś z okienka wydawał butelkę zatkaną gałgankiem. A którejś soboty, idąc na rynek Wildecki, widziałam kawałek konkursu "Kto wyżej nasika na bramę".

[3] Najpierw za rynkiem Łazarskim, potem na Śniadeckich. Poranny spacer przez park Wilsona był odświeżający.

[4] Taką na przykład uliczkę Zakręt, jedną z najładniejszych w Poznaniu.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 27, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Skomentuj


Dzień w mieście

"Made in India Expo" w Kupcu Poznańskim. Mam wrażenie, że coś więcej niż zwykły asortyment sklepu indyjskiego. I pewnie nikogo to nie zdziwi, że miękka jestem na widok opalizujących tkanin, sprzedawanych przez sympatycznego chłopaka z New Delhi ("it's nice weather here, back in New Delhi is 45 degrees!").

Ulewa przeczekana w Starym Browarze. Mieliśmy iść gdzie indziej, ale i tak było miło.

Golem i konwalie. Ktoś był na wystawie Cernego w Arsenale? Bo niżej podpisana zaspała i zapomniała.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 22, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 6


Tatko tak robił, tatko tatki tak robił

Maj 2010. Idę sobie opłotkiem miasta, z tyłu za główniejszą ulicą. Domki, ogródki, psy, koty, ptaki, bez kwitnie, droga na Ostrołękę. Nagle z jednego z domów wychodzi starsza pani z garnkiem, przechodzi na drugą stronę pod płot, za którym bujnie szerzy się nieużytek i wylewa tamże zawartość wspomnianego garnka. Zgaduję, że pomyje. Maj 2010.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 21, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 3


Tulipan overload

Myślałam, że nie ma takiej ilości tulipanów, żeby było za dużo. A jednak. Wystawa tulipanów w Palmiarni sprawiła, że po dwusetnym zdjęciu przestałam cieszyć się, że przede mną jeszcze kilkadziesiąt wazonów z bukietami. Wszystkie piękne, w obłędnych kolorach, gładkie i postrzępione, wysokie i niskie, wielokolorowe i monochromatyczne. Przytłoczył mnie nadmiar, a jednocześnie poczucie, że nawet w głowie i na zdjęciach nie zabiorę tego wszystkiego na stałe. Optymalnie byłoby dostawać co kilka dni nową wiązkę kolejnej odmiany, żeby ją obwąchać, podotykać, oswoić i patrzeć, jak więdnie (opcja, żeby posadzić sobie w ogrodzie i patrzeć jak rośnie, odpada z braku ogrodu i umiejętności ogrodniczych). Ciekawa obserwacja - niektóre z tulipanów pachniały jak czosnek.

GALERIA ZDJĘĆ

A sama Palmiarnia nieustająco mnie cieszy, bo za każdym razem znajduję coś innego.

GALERIA ZDJĘĆ

Scenki z kuluarów.

Scenka 1. Pani w szatni użaliła się nad Mają, która w drodze sprytnie pozbawiła się skarpet, że "przecież on zmarznie". Objaśniłam, że nie ma jak zmarznąć, skoro jest ponad 20 celsjuszy w cieniu, a w samej Palmiarni więcej. Pani niezrażona: "Ale nie dla niego!". Teraz już wiem, że dzieci otacza powietrze o innej temperaturze niż dorosłych.

Scenka 2. Pani w przeraźliwie czerwonych kozaczkach na przeraźliwie cienkich szpilkach wyciągnęła zapewne przynależne rodzinnie dziewczę z aparatem z jednej z sal i scenicznym szeptem nakazała jej, żeby robić zdjęcia zbiorowe, a nie każdemu oddzielnie.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 9, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto, Śmieszne - Tag: ogrod-botaniczny - Komentarzy: 3