Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Krzysztof Smura - Tajemnica Starego Browaru

Jedyne, co dobrego o tej książce można powiedzieć, to że opisane jest kilka kawałków przedwojennego Poznania. Niestety, nic więcej. Może to efekt tego, że przyzwyczajona do genialnych rekonstrukcji Poznania sprzed lat u Ćwirleja przy jednocześnie wciągającej i spójnej akcji, oczekiwałam za dużo. Ale jeśli chcę przeczytać kryminał, to niech to będzie kryminał, a nie zbeletryzowany reportaż obyczajowy, oparty dodatkowo bardzo luźno na prawdziwych wydarzeniach. Zaczyna się klimatycznie, bo od znalezienia trupa drobnego złodziejaszka, zabitego i zamurowanego 6 lat wcześniej w piwnicy Starego Browaru (tego oryginalnego, na miejscu którego powstało współczesne centrum handlowe). Dziennikarz Żukowski i komisarz Jakubek zaczynają najpierw konkurencyjnie, potem już razem węszyć, kto przed sześcioma laty tak poprowadził śledztwo, żeby szybko zostało umorzone. Niestety, zamiast solidnie przeprowadzonego śledztwa jest mozolna historia o poszukiwaniach, życiu osobistym dziennikarza i jego kolegów z policji, wyprawach do Wilna i do małego francuskiego miasteczka, gdzie dziennikarz w zasadzie nie szuka prawdy, tylko tematu do gazety, a na końcu procesu.

Przyznam, że po latach czytania kryminałów różnego typu przyzwyczaiłam się, że nadrzędna jest w nich dobrze opisana intryga, a nie zgodność z prawdą (zwłaszcza że i tak historia mówiła zupełnie co innego), która - zwłaszcza tutaj - rozczarowuje nieumiejętnością podania. To nie tak, że to zła książka, bo napisana jest zgrabnie, czyta się gładko, ale gdyby nie to, że akcja dzieje się w Poznaniu, straciłaby w zasadzie wszystkie atuty.

#48

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 27, 2010

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Moje miasto - Tagi: 2010, kryminal, panowie - Skomentuj



Lubię cykliczność

Przez ostatnie trzy dni nie wychodziłam z domu, irytując się czekaniem bądź patrzeniem na czynności Złotych Rączek (i zupełnie serio chcę niniejszym pochwalić firmę SPAW, która już po raz kolejny czyni cuda, ratując mnie przed zimnem i zarośnięciem brudem, a do tego zatrudnia sympatycznych i kompetentnych pracowników, którym zależy), więc tym bardziej ucieszyłam się po pierwsze z dnia wolnego od zamieszania związanego z pracami budowlanymi, po drugie z tego, że na Rynku trwał Festiwal Rzeźby Lodowej. Jakoś zrósł mi się z grudniowymi świętami na tyle, że bez chociaż jednego rzutu oka na cudności wycinane piłą, nożem, tasakiem czy przygrzewane żelazkiem mam poczucie niekompletności w grudniu. Tym bardziej się cieszę, bo wygrała jesienna rzeźba z liśćmi, która mi się podobała najbardziej.

Mimo że zimno było obrzydliwie, a śnieg zmienił stan skupienia z iskrzącego puchu na szarobiałą breję, Rynek zimą jest miejscem uroczym. Tłum uśmiechniętych ludzi, stoiska z pajdą chleba ze smalcem ("z dodatkami?", po czym nagle się orientuję, że na chlebie ląduje smażona kiełbacha, cebula i ogórki kiszone), grzanym winem, pasiastymi sweterkami z Ameryki Południowej, dużo dzieci i miłych psów (tu pozdrawiamy panią od trochę większej Mai i biszkoptowej Bezy). I zaciszna Cafe Behemot z nowym szyldem (kot mruga oczami!), gdzie dziecko moje rozpostarło swój urok i pozyskało misia od właściciela (boję się myśleć, co będzie pozyskiwać za parę lat, mrugając kilometrowymi rzęsami i zarzucając złotymi loczkami).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 12, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5


Domowe varia

Ostatnio po domu krążą balony. Te nadmuchane nie budzą jakoś entuzjazmu, za to te płaskie i owszem, bo można je nadmuchiwać i nimi piszczeć bądź dawać do ręki, żeby dmuchały albo puszczać i patrzeć, jak lecą. Streszczam dziś rano TŻ-u sytuację na froncie balonowym, a konkretnie że są totalnie zaplute od ciągłego dmuchania. TŻ precyzuje: "Mamy w domu zaplute balony reakcji".

Opowiadam bajkę (serio! z pamięci!). Że Czerwony Kapturek, las, wilk, babcia. A dlaczego, babciu, masz takie wielkie zęby? Babciu, dlaczego w ogóle masz zęby? Skojarzenia to przekleństwo.

Jak wspomniałam, sanki przyszły. I owszem, połowicznie sukces. Maj uśmiechnięty, pomrukiwał otulony kocykiem, tylko raz przygrzmocił w zaspę (ale wyszedł z uśmiechem i czerwonymi policzkami), za to ja po naprawdę krótkiej rundzie po wsi (niecałe 2,5 km) czułam się jak po rajdzie Paryż-Dakar, spocona i jednocześnie zmarznięta, z obolałą szyją od patrzenia, czy dziecko jeszcze siedzi na sankach i cała w stresie, co będzie, jak zleci. Nie jestem fanką sanek.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 8, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Moje miasto - Skomentuj


Christmas Panic Attack

Dziś jest 6 grudnia, czy wiesz, gdzie są prezenty, które masz kupić na święta? Jak zawsze miałam zamiar być czujna tak od połowy września i gromadzić ładne i kolorowe, żeby w grudniu unikać sklepów czy handlu internetowego, który z roku na rok coraz wcześniej ogłasza ostatecznych krach systemu w związku z nadmiarem sprzedaży i niemożnością wysłania paczek jeszcze przed świętami. I owszem, pewne sukcesy na tym polu mam, bo 33% zamierzonych prezentów kupiłam, co jednak nie oznacza, że mogę usiąść i delektować się pyszną zupką z soczewicy i pomidorów, do której znowu wrzuciłam za dużo ziarenek, przez co uzyskałam efekt stojącej łyżki. W każdym razie dla podreperowania weny poszłam wczoraj na Targi Sztuki i Rękodzieła Artystycznego, ale przyznam, że - jak to mówi znajomy - dupy nie urywało. Dla każdego coś miłego - i ciekawa biżuteria, i trochę kiczowatych bab z wielkimi wystającymi, i haftowane szaliki, i ręcznie malowane naczynia. Dość mało jedzenia, nad czym ubolewam, bo to planowałam kupić w prezencie dla siebie (o, jakże łatwo jest coś mi kupić!), wróciłam tylko z bułgarską pieczoną papryką w słoiczku, konfiturą z róży i morelami w syropie. Przyznam, że liczę pod tym względem trochę na jarmark na Starym Rynku i niezawodne bieganie w ostatniej chwili po Starym Browarze z płonącą głową i obłędem w oczach.

GALERIA ZDJĘĆ.

PS Tak się zastanawiam zawsze przy takich okazjach, czy powinnam za każdym razem prosić o pozwolenie na robienie zdjęcia. Jak proszę, czuję się niekomfortowo, jak nie proszę, chyba jeszcze bardziej. Kotom łatwiej.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 6, 2010

Link permanentny - Kategorie: Przydasie, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 4