Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

O zimnym poranku w oparach kanalizacji

Ze sztuk użytkowych dostałam dziś czekoladę, albowiem nie połączyłam ze sobą dwóch faktów. Miasto moje wpadło na pomysł, że na Wzgórzu Przemysła odbuduje Zamek Królewski, żebyśmy też mieli. A że miało być dobrze, a wyszło jak zawsze, to przy pracach budowlanych poszedł w kanalizację cement i część Starego Rynku dostała w prezencie darmowe fontanny z zawartości kanalizacji. A ja dostałam do przeczytania karteczkę, że Muzeum Sztuk Użytkowych, mieszczące się na wyżej wymienionym wzgórzu, jest zamknięte do maja. Bo cement.

Srodze rozczarowana stwierdziłam, że skoro nie mogę kontynuować zimowego questu po muzeach, to chociaż dopiszę sobie coś do tworzonej od jakiegoś czasu z mozołem listy poznańskich miejsc kulinarnych. Słowem wyjaśnienia, lubię robotę nudną, żmudną i nikomu niepotrzebną, usiadłam więc (i dalej tak siedzę), żeby zindeksować swoje notki o poznańskich kawiarniach i restauracjach. I wyszło, że w kilku nie byłam, w kilku bywałam często, a o kilkunastu jakoś nie zebrało mi się, żeby napisać. Wierzę trochę w pierwsze wrażenie i jeśli po wyjściu skądś nie mam głębszych przemyśleń niż "no dobrze, nie jestem głodna", to jakoś brakuje mi tego drgnięcia w przestrzeni, żeby o tym pisać. A szkoda - bo na przykład do takiej amerykańskiej restauracyjki jak Alabama już nie pójdę, bo zlikwidowana[1], a za pierwszym było miło, ale jakoś się nie złożyło na następne. Przeglądając więc notki, doszłam do wniosku, że trzeba zagarnąć więcej terytorium i poszliśmy na czekoladę do omijanej do tej pory Cacao Republiki.

I drgnęło, jak najbardziej. Na dole kilka małych stolików, wymagających przytulania się do siebie, na górze stolików więcej, ale jeszcze mniejszych i otoczonych przez czerwone kanapy, więc jeszcze kameralniej i milej. Na ścianach stare reklamy czekolad[2], w karcie kawa, ciasta, croissanty, panini i czekolada. Gęsta, aromatyczna, nie za słodka. Zawsze wybieram czekoladę z przyprawami- tu czułam chili i kardamon. Jedyną wadą tego miejsca (bo ceny mimo bliskości Rynku miło umiarkowane) jest skromna liczba stolików i zbyt dużo ludzi, którzy chcą czekolady.

I żeby nie było, zawsze proponujemy, że zapłacimy za rozbitą filiżankę.

[1] I jak zwykle trafiłam na rozlane mleko, bo wczoraj spłonęło poddasze w pałacu Wąsowo, do którego się wybierałam wiosną.

[2] Które dalej są w sprzedaży, tylko nie w Polsce i niekoniecznie samodzielne, bo pod szyldami wielkich koncernów - Cailler, Van Houten czy Villars, które egzystowały gdzieś w pamięci w czasach PRL-u, po czym wróciły, kiedy można już było wyjechać poza Polskę.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 20, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 6


A dzisiaj

Y. zabrał nas z całą rodziną do Mollini. Pierwszy raz byłam w Mollini - bardzo mi się, aczkolwiek onieśmielają mnie wyprasowane obrusy (zwłaszcza że w miejscu, gdzie dostawiony jest fotelik, szybko gładkość i bezplamistość obrusa znika), płócienne serwetki i specjalne sztućce do każdej potrawy. Pierwszy raz jadłam saltimboccę - i ubolewam tylko, że tak późno. Będę musiała zacząć robić sama, niestety.

Ale najfajniejszą rzeczą w Mollini jest widok na kamienice na Świętym Marcinie (i regał z winami; jednak tak jest dużo najfajniejszych rzeczy, nie tylko jedna). Jak będę duża, to sobie kupię niedużą garsonierę w tej okolicy, żebym miała blisko.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 15, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 14



Jajka na bekonie i sok pomarańczowy

Wczorajszy wieczór spędziłam między innymi pracowicie przeszukując google pod kątem śniadania. Wiem, że to obiektywnie najprostszy posiłek, bo wystarczy machnąć kanapę z serem czy inną parówkę na zimno i pozamiatane. Ale ja w weekend lubię, jak dostanę pod nos to, co sobie z karty wybiorę. I zapewne nikogo nie zdziwi, że poza tymi miejscami, które już znam (Ptasie radio, dwie Werandy, Chimera, Gołebnik i Republika Róż), nie znalazłam nic, ale to NIC nowego. Było Mezzoforte na Piekarach, ale się zmyło. Podobno karmią o poranku w Pod pretekstem, ale nie po drodze dziś było. I mimo że nie zaskoczyło mnie to, to i tak smuteczek. Bo ja tu w miasto wierzę, w miasto co to Know How*, po czym się okazuje, że miasto jednak Doesn't Know How. I jak susharnie powstają jak ryby po deszczu[1], tak zbyt wielu miłych i przytulnych miejsc, gdzie można bułeczkę, kiełbaskę, jajko czy grzankę z kawą bądź herbatą o poranku, nie ma. Chyba że o jakimś nie wiem?

I tak znowu wylądowałam w Republice Róż, co ma niesamowitą zaletę pod tytułem kącik dla dziecka, gdzie można wyjmować i wkładać kredki do wiaderka, rozrzucać maskotki i wchodzić na wiklinowe krzesełko. I, oraz miałam pierwszy raz okazję widzieć, jak wyglądają Bezdzietni Z Wyboru w akcji, kiedy przy stoliku obok naszego (owszem, nie ukrywam, że wyglądającego jak pobojowisko po dwóch śniadaniach i czekoladowej babeczce radośnie konsumowanej widelcem i palcami na zmianę z kiełkami, ogórkiem czy melonem) usiadła para na sekund dziesięć, po czym Ona rozejrzała się i stwierdziła do Niego głośno, że Tu Jest Dziecko (no, aktualnie dziecko było w toalecie na dole i podlegało rytualnemu oczyszczeniu po zjedzeniu mocno czekoladowej babeczki i innych dóbr) i zarządziła przeniesienie się do innej części lokalu. Meh.

Poza tym czas na wstydliwe wyznanie. W jednym z najbardziej znanych poznańskich kościołów - Farze - byłam raz i to krótko, bo niesiona wtedy w chuście młodzież zaczęła wznosić okrzyki i w trosce o życie duchowe bliźnich wyszłyśmy. Dziś trafiliśmy na koncert organowy, młodzież nie wydawała okrzyków, tylko biegała z jednej strony na drugą, a ja - mimo niespecjalnego nabożeństwa do budownictwa sakralnego - zachwyciłam się światłem.

GALERIA ZDJĘĆ.

(I tylko czasem żałuję, że trochę utraciłam umiejętność pisania o rzeczach bardziej skomplikowanych).

[1] Niestety, jedna z susharni wygryzła ukraińską Czerwoną Kalinę. Szkoda, że nie dałam się namówić jakiś czas temu na miseczkę solianki, jak jeszcze było można.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 12, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 11


A mówili mądrzy ludzie...

... że jak ogłaszają, że w Palmiarni będzie wystawa papużek i innych małych pierzastych, to lepiej nie iść, bo pójdzie cały Poznań. I jak myślałam, że podczas wystawy tulipanów były tłumy, to się srodze myliłam. Skądinąd tylko świadczy to o tym, że zimą nie ma gdzie w Poznaniu iść, żeby nie wiało i na głowę nie padało. W samej Palmiarni, jak to w Palmiarni, ciepło, wonnie (choć wonie różne bywają), czasem coś nakapie na głowę, czasem przeleci pokpokując przedziwnej urody egzotyczna kurka albo wydrze się papuga, a wszędzie zielono.

I ubolewam niestety, że nader czynny prawie-półtoraroczniak nie jest jeszcze targetem takiego przybytku, bo ciężko objaśnić sens chodzenia z prądem (w przeciwieństwie do biegania pod prąd), niewchodzenia w roślinność, nieatakowania czułym afektem kurek i bażantów i że po nierównych kamieniach się nieco słabo biega. I wprawdzie świat w słońcu jest obłędnie ładny, ale jednak zimno i marznie nos. I paluszki.

GALERIA ZDJĘĆ (z poprzednich wizyt: maj 2010, wystawa tulipanów, luty 2010 i lipiec 2008).

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 31, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: palmiarnia, ogrod-botaniczny, park-wilsona - Skomentuj


Shop-spotting

Jakoś tak z pół roku temu zniknął mi z osiedla gabinet kosmetyczny pani Marty, tak z dnia na dzień. Smuteczek, bo przyzwyczaiłam się do jej small talku i ceniłam to, co robiła z moimi paznokciami. Potem zaanonsowano kwiaciarnię, nie wróżyłam sukcesu i rzeczywiście, zniknęła. Aż tu nagle pojawił się sklep z żywnością ekologiczną. I jak boję się trochę, że nie utrzyma się, bo wprawdzie konkurencja w postaci spożywczaka z nieświeżą papryką dba o dobro lokalnej społeczności pod szyldem Makro i marek TiP i ARO, ale czy jest tu wystarczająco dużo chętnych na żywność bezglutenową, bezlaktozową, eko-przetwory bez konserwantów, mleko sojowe, oleje i oliwy czy syrop różany? Będę kibicować, w każdym razie.

Poza tym jest ciemno. I znowu spadł śnieg. I zimno. Chcę stąd zniknąć, ale jedyne samoloty bez przesiadki w ciepłe kraje latają do Egiptu. A tam nie.

Na szczęście jutro moje dziecko ma, jak to mówią zatroskani amerykańscy rodzice, play-date. Może dożyję do weekendu.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 27, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 1