Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Ezoteryczny Poznań

Jest takie miejsce na Wildzie, które przypomina Genewę - małe, szare, brukowane uliczki, kamienice, droga w górę, droga w dół, podwórka, przez które się przechodzi na place, gdzieś z tyłu za światem i frontem domu. Niestety, tu się kończą podobieństwa, bo na Wildzie uliczka obok mini-skwerku między dwiema ukośnie postawionymi kamienicami prowadzi tylko na pół dziki, ale płatny i czynny 24h parking, na którym z budki wybiega wściekły szary człowiek i zaczyna opieprzać nas za wjazd na parking. Że państwo bez pytania, że sami sobie wybrali, gdzie stanąć, no patrzcie, no. Że potrącili słupek, którego nie było zza maski widać, bo wjazd pod górkę. Że co sobie pan w ogóle wyobraża, że tak wjeżdża. Kłóci mi się to nieco z ideą parkingu i frontem do klienta, ale może dlatego, że rzadko na Wildzie bywam.

Skończyło się tak, że pan się obraził i nie chciał od nas pieniędzy za 15 minut parkowania, jakich potrzebowaliśmy, żeby kupić mielone w "Prosiaczku". Nie rozumiem, prawda?

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 1, 2011

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 9


FIFe World Cat Show 2011

Najlepsze koty to - poza moimi - oczywiście dachowe, zwane krótkowłosymi europejskimi. Ale jak już do Poznania zjechał mi z całego świata tłum ludzi z tłumem miękkich, puszystych, kolorowych i pięknych kotów, to - mimo dotychczasowej niechęci - poszłam pokazać dziecku kotki (a przynajmniej tak to się oficjalnie nazywa, bo młodzież się znudziła po godzinie, a ja wróciłam następnego dnia). Niechęć trochę mi wystawa przełamała, bo koty wyglądały na znudzone i senne, ale nie zestresowane i w złej formie. Za kratami, ale to kraty dla ich komfortu.

Co fajne: że w Poznaniu. Że niektórzy hodowcy pozwalali głaskać puchate ślicznotki. Że były kocięta, bo zaprawdę kociak bengalski to widok wart wszystkich pieniędzy. Że było dużo ludzi i większość z dziećmi (miasto, zobacz - ludzie chcą wychodzić, zwłaszcza jesienią i zimą!). Że mnóstwo okołokocich gadżetów i karm lepszych niż te na w i k.

Co mniej: cena - przeboleję 20 zł za bilet dla dorosłego, ale trochę nie fair ściągać 15 zł za bilet nawet od kilkumiesięcznego pędraka na ręku. Zepsuty jedyny bankomat przed wejściem, a w środku wszystko za gotówkę; przypadek, ale słabe. Brak szatni - jest koniec października, kurtki i płaszcze, a w środku bardzo ciepło. Brak programu i chociaż orientacyjnej mapy stoisk w ramach biletu (nie domagałabym się wymienienia na mapie każdego kota, ale chociaż krajów i ras).

I pomiędzy: rozumiem chęć zapewnienia kotom bezpiecznego i chociaż nieco wyciszonego schronienia, ale owijanie klatki grubą, półmatową folią słabo się sprawdza, jeśli gawiedź chce kota sfotografować. Siatka, kraty - tak, z tym da się coś optyką zrobić. I flesze. Pierwszym obowiązkowym punktem w instrukcji każdego najmarniejszego telefonu, automatu i aparatu powinna być umiejętność wyłączenia lampy błyskowej. Tak, wiem, wtedy by się okazało, że w słabych warunkach oświetleniowych nie da się zrobić dobrych (czytaj: ostrych i kolorowych) zdjęć czymś mniej wyrafinowanym zrobić w ogóle. Nie, nie podoba mi się zachowanie pani, która błyska w oczy kotu i z chichotem wyjaśnia, że wie, że bez flesza, ale - hihi - nie umie wyłączyć. Pani pokazałam, ale wszystkim nie pokażę.

(Powstrzymam się od opinii na temat hodowli kotów jako takiej).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 30, 2011

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 7


Restauracja Pałacowa Spiżarnia Pałacu Popowo w Poznaniu - unikam i nie polecam

Czemu? Po wizycie w maju umieściłam na blogu notkę (o treści aktualnie wykreślonej). Na początku lipca w serwisie citeam.pl ze sporym zdziwieniem odkryłam moje zdjęcia skopiowane z notki bez pytania. Zdjęcia zostały nadesłane do serwisu z komentarzem, że są "pobrane z internetu, bo na mocy [bliżej nieokreślonego] prawa unijnego można brać wszystko, co nie jest podpisane". Dotarłam do pracownika restauracji, pana FB, który emailowo sprawę zaczął wyjaśniać:

Przepraszam za zaistniałą sytuację. Zdjęcia osobiście znalazłem w internecie na stonie z blogiem. Z doświadczenia wiem, że Goście zarówno restauracji jak i pałacu w Popowie bardzo entuzjastycznie reagują na umieszczanie ich zdjęć zarówno na stronie internetowej jak i inne publikacje. Oczywiście jeżeli w tym przypadku jest innaczej zdjęcia jeszcze dzis znikną. Przykro mi, że musiała Pani w tej sprawie interweniować.

Jeszcze raz przepraszam i rozumiem Pani reakcję. Jeżeli zgadza się Pani na pozostawienie zdjęć(świetnych zdjęć!), proszę o przesłanie egzemplarzy podpisanych, niezwłocznie wymienimy. Kwestię dotyczącą rekompensaty jeszcze dziś przedyskutuję z właścicielem, który już został powiadomiony o całej sprawie.

Wyjaśniliśmy sobie kwestię entuzjazmu bez wiedzy, zdjęcia zostały podmienione (bo - uwaga - jestem człowiekiem z maksimum dobrej woli) i na tym sprawa - mimo mojego przypomnienia po tygodniu milczenia - się zakończyła. Nie lubię załatwiania spraw metodą zamiatania pod dywan, dlatego na początku października zmodyfikowałam notkę do stanu dzisiejszego, bo jakoś nie widziałam powodu robienia reklamy osobie, która na mnie i na moich umiejętnościach żeruje. I już po ponad 3 (słownie: trzech) miesiącach pracownik bądź właściciel restauracji (nie zapamiętałam nazwiska) nawiązał ze mną kontakt telefoniczny, w którym w tonie agresywnym oznajmił, że umieściłam w internecie treści obelżywe oraz że NIE MIAŁAM PRAWA robić zdjęć w PRYWATNYM MIESZKANIU i publikować ich na swoim blogu (i nie, nie było zakazu fotografowania, restauracja nie jest prywatnym mieszkaniem, a podczas robienia zdjęć był na sali kelner, który nie poinformował mnie, że zdjęć nie wolno robić; zresztą - jakoś trzy miesiące wcześniej wymowa e-maili była nieco inna). Na tym rozmowę zakończyłam, bo jakoś nie lubię wysłuchiwać pretensji, zwłaszcza od osoby, która łamie prawo. Kolejnych rozmów nie będzie.

I tak, szanowny pracowniku/właścicielu restauracji Pałacowa Spiżarnia Pałacu Popowo w Poznaniu, mogłeś nieprzyjemną sprawę kradzieży zdjęć załatwić szybko, pokojowo i małym kosztem, płacąc mi niewygórowaną kwotę za zdjęcia bądź zapraszając na kawę, proponując współpracę, cokolwiek. Moje zdjęcia zarabiały na restaurację w serwisie kuponowym, a ja w nagrodę dostałam telefon z pogróżkami. Świetny pokaz antyreklamy w działaniu, zwłaszcza w epoce fanpage'ów na facebooku, serwisów społecznościowych i wiary w polecanie.

Nie zamierzam usuwać ani poprzedniej notki, ani zdjęć. Cała sprawa jednocześnie budzi moje niesamowite zdziwienie tupetem i bezczelnością, budzi niesmak i każe mi powątpiewać w kondycję ludzkości. Miłego dnia, panie pracowniku/właścicielu restauracji Pałacowa Spiżarnia, jest pan z siebie zadowolony?

Pisałam już o tym w końcówce tej notki, ale jeszcze raz powtórzę: wierzę w dialog, w pozytywną reklamę, w polecanie miłych miejsc; da się ze mną rozmawiać.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 29, 2011

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 7


Piotr Libicki, Marta Piotrowska - Spacerownik Wielkopolski

Świeży, tegoroczny, pachnący farbą, must have dla każdego mieszkańca Poznania i okolic. 10 tras po znanych (Rogalin, Kórnik, Szreniawa, Gniezno) i mniej znanych (Puszczykowo, Zaniemyśl, Kalisz) miejscach w okolicy; trasy są ciekawe, do każdej dołączona mapka i lista miejsc, które warto zobaczyć. Kilka smacznie się zapowiadających się namiarów na restauracje, kilka podpowiedzi, które znacznie poprawią możliwości zwiedzania - ot, nie wiedziałam, że w ramach biletu do skansenu w Szreniawie jest wstęp na wieżę widokową, skąd widać panoramę Poznania (a w kasie nikt nie wspomniał). Niezłe zdjęcia, sporo adresów i telefonów, zaznaczone miejsca z dostępnością dla niepełnosprawnych i przyjazne dzieciom.

Wada - nie rozumiem kryteriów wyboru miejsc, a jakieś musiało być, bo spacerownik pomija sporo z nich, które według mnie są warte obejrzenia - ot, Będlewo, Owińska (i cały szlak cysterski), Czerniejewo, Iwno czy Krześlice. Ba, nie ma słowa o Rydzynie czy Gołuchowie, do którego łatwiej dojechać niż do Lichenia i mają więcej walorów poznawczych niż sanktuarium. Niespecjalnie narzekam, bo nie znam lepszego wydawnictwa niż to, ale chętnie bym kupiła dwa razy grubsze i bardziej kompletne. Czy Agora mnie słyszy?

I rodzynek (normalnie Breaking Bad Pyrlandia Edition):

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 19, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+, Moje miasto - Tag: polska - Komentarzy: 1


Upał zelżał

Pierwszy lakier na małym paznokietku nieco przereklamowany, albowiem ciężko wytłumaczyć dwulatce, że trzeba poczekać, aż wyschnie. Więc w efekcie jest lakier na paluszkach, na poduszce i na odzieży. Bez efektu wow.

Ale ja nie o tym. Nagła zmiana pogody przyniosła mi L4 i poczucie, że jestem marnym żuczkiem, którego przerasta wejście po schodach na pierwsze piętro. I nie dla mnie jesienne liście, mgły o poranku, słońce sugerujące +2 stopnie za oknem, tylko syrop, tabletki na drut kolczasty w gardle i aspiryna (i czosnek, dużo czosnku). I kiedy już przestałam widzieć w lustrze zapuchniętą strzygę, a zobaczyłam człowieka, poszłam zdrowieć w ciepłe. Do Palmiarni.

Za każdym razem zdumiewa mnie, że są inne kolory, że inaczej pachnie, że zauważam inne rzeczy niż poprzednio (ot, nigdy wcześniej nie widziałam szaro-burego pręgowańca, przemykającego pod ławeczkami), że teraz w "7 kontynentów" można dostać śniadania. Małe rzeczy. Chcę oranżerię, chyba kiedyś wspominałam.

Złapałam się też na tym, że przestałam myśleć. Podróżuję od-do, wykonuję, mam listę rzeczy, czasem nieprecyzyjną, ale boleśnie powtarzalną. Sprawdzam, wkładam, suszę, zamiatam, składam. I trudniejsze - przytulam, próbuję rozumieć, nie wpadam w irytację, znajduję radość z rzeczy nienadzwyczajnie porywających. Jeszcze się nie nauczyłam, że stracone okazje się powtórzą, że zachód słońca będzie tak malowniczy i za tydzień czy za dwa lata i wtedy może. Żarłocznie czytam cokolwiek, niestety zwykle tęskniąc za tekstem porywającym i wprowadzającym w ten stan, że muszę przewrócić kartkę, żeby zobaczyć, co dalej. Mało casu, kruca bomba. I nie, rozwiązaniem moich problemów nie jest nowy, lepszy depilator, płukanie zatok czy wyklikanie biletu. Wiosna - tak.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 15, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Idź na spacer

Pisałam już o tym, że znowu mi się ulało. Płacę za parking i parkuję niekoniecznie aż pod samym miejscem docelowym, bo lubię chodzić, zwłaszcza w mieście. Nie boli mnie to, mogę. I nie rozumiem, czemu miejsc, które są ładne, zabytkowe, odwiedzane przez turystów, nie pozbawić wątpliwej ozdoby w postaci parkujących wszędzie samochodów. Dostawczaki mogą podjechać, wyładować i odjechać, mieszkańcy mogą mieć zniżkę na parking podziemny. Ale nie, przecież. Stałam dzisiaj kilka minut, patrząc na fantastyczne światło na ulicy Klasztornej i czekając, aż przejdzie pani, pan, przejedzie samochód, przejedzie kolejny... o, nie przejechał, stanął, zasłaniając część ulicy, kierowca wysiadł, zapiszczał zamkiem i poszedł. I tyle mojego czekania. Nie lubię, jestem zła i rozczarowana. Dlatego też kibicuję planom zrobienia z Wrocławskiej deptaka oraz budowie obleśnie w tej chwili wyglądającego parkingu obok pałacyku Anderschów. Bo potem może będzie ciut lepiej.

Dziś był dobry dzień. Wąchałam książki w księgarni Powszechnej i wyszłam z nowym Spacerownikiem Wielkopolskim (i małym drobiazgiem teoretycznie dla Maja, ale chyba jednak dla mnie). Dostałam michę pysznego cacika w nowej tureckiej restauracji na Wielkiej, a TŻ-u skubnęłam nieco doskonałego kebabu. Świeże warzywa, dobre gołąbki w liściach winogron, ajran i - trochę niestety - turecka muzyka. Ale i tak.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 5, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 1