Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Maja

Magia przypadku

Można wsiąść do pociągu byle jakiego i znaleźć się w zupełnie innym miejscu (aczkolwiek opcji z niedbaniem o bagaż ogólnie bym nie polecała, bo jednak warto chociaż mieć czym zapłacić). Można też wysiąść dla odmiany z samochodu i zupełnym przypadkiem trafić na parking, przy którym znajduje się małe zoo. Całego nie widziałam, bo utknęłam przy zagrodzie owiec, kózek i lam, które można było karmić zielonym suchym glutem, wysypywanym za całe 2 zł porcja na tacki za pomocą sprytnego automatu. Dobrze, że miałam tylko dwie dwuzłotówki, bo niechybnie bym przepuściła tam całą pensję. Najbardziej bezczelna była brązowa lama z dredami, bo odganiała wszystkie i potrafiła jak odkurzacz jednym ruchem chwytnej paszczy wymieść wszystkie chrupki z tacki. Oczywiście do zwierzątek podeszliśmy, żeby dziecko sobie obejrzało (i proszę nie pytać, kogo trzeba było odciągać).

Poza tym bez przygód (poza zmęczoną i marudzącą Mają, która mimo zmęczenia padła o 22:30 po pierwszej kąpieli w wannie i wyjątkowo długim bobrowaniu na dużym łóżku i w łóżeczku). Hotel został zaprojektowany tak, żeby można było z niego robić zdjęcia urokliwych zachodów słońca, jak się człowiek uprze (trzeba wejść na oparcie fotela, żeby trzymając się parapetu otworzyć okno i wpuścić wraz ze świeżym powietrzem znad Motławy hałas drogi szybkiego ruchu opodal), ale nie zapewnia lodówek ani czajnika. Szczęśliwie zostaliśmy przeszkoleni półlegalnie z obsługi ekspresu, żeby pobierać sobie wrzątek nawet w nocy. Dobrze, że w kranie woda ciepła i zimna osobnymi kurkami.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 8, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: Gdańsk, człuchów, polska - Komentarzy: 1


Matka gotuje

Tak mi się skojarzyło z blogiem studenta, co gotował, kiedy przygotowałam dzisiaj kaszkę mannę dla dziecka w ramach wprowadzania glutenu do diety (odpukać, na razie bez nietolerancji).

Zagotowałam wodę, wsypałam łyżkę kaszy, pogotowałam, wypestkowałam i pokroiłam świeże czereśnie, wrzuciłam do kaszki, kaszkę przelałam do pojemnika blendera i zmiksowałam. Po wystudzeniu przelałam do miseczki i próbowałam dziecko nakarmić. Dziecko Maja po jednej łyżeczce oznajmiło, że nie jest zainteresowane. Po drugiej obie ustaliłyśmy, że różowa kaszka świetnie się komponuje z niebieską koszulką. Po trzeciej, że dziecko Maja umie świetnie wyrażać niechęć kręceniem głową i wyrywaniem się.

Zbrudzone naczynia: garnek, łyżeczka do mieszania, deseczka do krojenia, nóż, pojemnik blendera, miseczka dziecka, łyżeczka dziecka. W ramach bonusu - koszulka.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 5, 2010

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 9


Smak Sweet Surrender

Gdyby nie to, że przedwczoraj[1] musiałam zniknąć prawie jak Kopciuszek, tyle że o 20 i nie zostawiając pantofelka, mogłabym w Sweet Surrender zostać długo. Doskonale sobie zdaję sprawę, że większość uroku w naszej rodzinie zawdzięczamy nieletniej, która się do każdego uśmiecha, wyciąga łapkę i ogólnie jest najsympatyczniejszym stworzeniem na świecie, kiedy pomyka na czterech po podłodze, podnosząc pyszczek jak mała foka, kiedy do czegoś dotrze. Bo ja jestem z tych bardziej nieśmiałych i źle się czuję wśród obcych. Ale nagle się okazało, że nie czuję się jak wśród obcych, bo wszyscy się uśmiechają, jedzą, notują w ankietkach punktację i w przeciwieństwie do wyborów prezydenckich miałam wrażenie, że na coś realnie wpływam.

Kiedyś pisałam bardziej enigmatycznie o małej kawiarni w jeżyckiej kamienicy, ale dzisiaj już mogę pokazać palcem na mapie, że mieści się na Krasińskiego 1/1 i można tam wypić świetną kawę i zjeść coś dobrego (na przykład urocze ciasteczko z pianką o nazwie S'more czy jabłkowy cobbler), patrząc na tramwaje przejeżdżające ulicą Roosevelta i wiaduktem PST.

[1] Notka powstawała ewolucyjnie. Zaczęłam o 23:30 w piątek, potem zrobiłam kolejne podejście przed południem w sobotę, poprawiając dziś na wczoraj. A dziś łatwo się domyślić, zaczęłam od uaktualnienia. Jutro...

PS Pragnę nadmienić, że jestem doskonale przekupna i chętnie napiszę notkę o tym, jak mnie ktoś karmi, poi i zabawia.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 4, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


Riders of the Storm

Pierwsza letnia burza w pełnym słońcu. Dalekie grzmoty. A zupełnie blisko strumienie ciepłego deszczu, gdzieś tam za plecami tęcza, niestety schowana za blokami. Małe łapki przy barierce, wyciągające się, żeby złapać trochę kropel. Woda na małym nosku, na blond czuprynce i na rzęsach, szybko strząśnięta.

I bez obciachu można zanucić do małego uszka ulubioną piosenkę (no, jedną z ulubionych) o burzy i mieć poczucie, że wprowadza się czymś sprzed kilkudziesięciu lat nową jakość w głowie małego człowieka. Nawet bez umiejętności wokalnych.

Riders on the storm.
Riders on the storm.
Into this house we're born.
Into this world we're thrown.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 30, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Skomentuj