Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Maja

Podejście pierwsze, uwalone

Po prawie 2h czekania, bo byłam ostatnią osobą, którą wzięli, przejechałam raz łuk, instruktor oświadczył, że najechałam na linię, a przy drugim podejściu do łuku zatrzymałam się za wcześnie i wystawałam 20 cm. I to by było na tyle.

Zirytowała mnie niania. Ja wiem, że jakby dziewczyna była błyskotliwa, to by nie dorabiała u mnie i nie pracowała na zastępstwie w szkole. Ale jak proszę, żeby była na 11 i wzięła na mój koszt taksówkę, żeby zdążyć, to niech będzie, a nie że o 11:15 wysyła sms-a "Zuza, zamów sobie taksówkę już, będę za 10 minut", po czym post factum oświadczała radośnie, że nie brała taksówki, bo myślała, że zdąży. Jakbym nie poprosiła TŻ, żeby został i na nią poczekał, nie dojechałabym na egzamin, bo Lechicka była zawalona korkami i z uczynnym taksówkarzem kluczącym po osiedlach byłam 10 minut przed. Jakbym wyjechała kwadrans później, mogłabym polizać szybę. Dodatkowo próbowała wmusić w dziecko zimny słoiczek obiadowy ("Ale Maja nie chciała"; ja też bym nie chciała jeść zimnej zupy, kurcze) mimo wyjaśnień, gdzie znajdzie naczynia do podgrzania (jak wychodziłam, jeszcze się zmywały, nie mogłam obkleić post-itami, po powrocie zastałam wyjętą wielką patelnię do grillowania, ratunku). Dzisiaj powtarzałam sobie trochę jak mantrę "ale Majut ją lubi i wygląda na zaopiekowanego".

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 19, 2010

Link permanentny - Kategorie: Moje prawo jazdy, Maja - Komentarzy: 13 - Poziom: 3


Podziały w niedzielny poranek

Kawiarnie dzielimy na te, w których są sale dla niepalących, i te, w których nie. Tym drugim dziękujemy.

Kawiarnie dzielimy na te, które serwują śniadania, i na te, które nie. Drugą kategorię pomijamy, bo chwilowo nie jest mi do szczęścia potrzebna.

Potem dzielimy kawiarnie na te, które podają śniadania w niedzielę, i na te, które nie. Drugą kategorię pomijamy, acz przyznam, że podnosi mi się poziom irytacji, bo akurat w niedzielny poranek gna mnie, żeby dostać ładnie i dużo pod nos, z ciepłą kawą z pianką i z przybraniem z plasterka karbowanego ogórka. Tak odpadła mi wyszperana w sieci Amarena, która dumnie obwieszcza, że śniadania od 9 do 12, ale w niedzielę ma czynne od 12 czy Chimera, która o 12 otwiera kuchnię, a wcześniej proponuje ciasto i herbatę.

Ponieważ każde z nas lubi co innego, dzielimy kawiarnia na te, co dla każdego coś miłego i na te, które ewentualnie proponują tosta z chleba tostowego i sałatkę. Drugą kategorię pomijamy.

Teraz jeszcze doszedł nam jeszcze jeden podział, niestety najważniejszy. Kawiarnie dzielimy na te, co nie mają schodów i niezabezpieczonych dziur w podłodze, i na te, co mają. Niestety, Stary Młynek na Żydowskiej ma. I jednak chyba chwilowo skończy się śniadaniowe rozpasanie, bo jedzenie w turach jak na wczasach w OWP, kiedy jedna tura je, a druga chodzi w tę i z powrotem po czterech schodach i ratuje spadającą z podeściku młodzież, która jednak nie ma instynktu samozachowawczego i na każdą próbę naprostowania na nieco bezpieczniejsze rozrywki reaguje żywiołowym protestem, to jednak nie jest optymalny sposób na niedzielny poranek.

Poza tym poproszę więcej takiego listopada. Oślepiające słonko, błękit nieba z rzadka przerywany białym pasmem obłoczków i 15 celsjuszów. Grzech dziecku czapeczkę upychać na kudłatej główce. I tylko szkoda, że zmierzch zapada o 16, a w najlepszym czasie antenowym wypada pora drzemki. Miasto o słonecznym poranku jest pełne obiecujących zakamarków, których nie widać, kiedy pada i zimno.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 14, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 12


IKEA

Kiedyś wizyta w Ikei była sposobem na spokojne przesnucie się przez sklep (jak chciałam wrażeń ekstremalnych, to szliśmy pod prąd). Z 14-miesięcznym aktywnym dzieckiem jest przeżyciem dość ekstremalnym. Żonglerka pobieranymi pluszakami, tłuczenie we wszystko drewnianymi młotkami, niekontrolowane ucieczki, plecy bolące pod schylania się i trzymania za karczek mikrosukienki, żeby delikwentka nie wpadała ludziom, patrzącym ze swoich 180 cm tylko na wprost, pod nogi, wywleczenie owczej skóry wielkości trzech małych człowieczków i spektakularne przewrócenie się z nią i nabicie guza na czole, skakanie po wielkim łóżku i cmokanie wielkiej pani na ścianie i ciągłe nadawanie kierunku mimo naturalnej tendencji do biegania w kółko wokół tej samej skrzyni z ręcznikami. Mnie się, w każdym razie, podobało.

Mam parę ulubionych działów w Ikei. Uwielbiam naczynia kuchenne (chyba na równi jak nowe kuchenne kolekcje w Tchibo, tylko jakoś miejsca w kuchni mi nie przybywa, musiałabym zacząć wytłukiwać to, co mam, żeby kupować nowe, nowe, nowe, nowe). Ostatnio z tego powodu zaczęłam się przemykać, żeby nic nie kupować. Bardzo lubię pachnące świeczuszki, ale za każdym razem muszę sobie przypominać, że mam kilkadziesiąt w domu i z moim tempem organizowania okazji do zapalenia (żeby się ciekawskiej trzodzie nie popaliły wąsy) starczy mi jeszcze na trzy lata. Za to teraz nabrałam zamiłowania do ikeowskich zabawek. Taka chyba kompensacja za szaro-bure czasy, kiedy sama byłam dzieckiem. Boję się różowego świata Fisher-Price, petshopów i kucyków-syrenek, a w Ikei znajduję rzeczy prostsze, które do mnie mówią. Nie mogłam przejść obojętnie obok zestawu pluszowych warzyw. Inner child? Kompensacja za ozdobne plastikowe owoce, ozdabiające "w gościach" kryształową misę na stole w jadalnym, którymi to owocami nie wolno było się bawić? (Proszę mi przypomnieć, jak będę narzekać na zabawę w sklep warzywny, że sama tego chciałam).

Na następną wizytę rezerwuję sobie pluszowe śniadanie albo owoce. Co do deserów nie jestem jeszcze zdecydowana. Tuczące, w końcu.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 8, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 11


Cytadela po raz nie wiem który

Miejsce sobotniego wypasu psów, dzieci i latawców.

Miejsce patrzenia pod słońce, brodzenia w trawie pełnej liści, patrzenia w złote korony drzew i wdychania powietrza pachnącego dymem z kominów.

Trochę przewiało mnie w ażurowych pończochach i krótkiej dzianince, mimo ciepłego płaszcza i puchatego szala. Kiedy byłam dzieckiem, rzadko bywało mi zimno, a przynajmniej mi to nie przeszkadzało. Z wiekiem spada tolerancja na wszystko, chociaż dalej w głowie mam te 20 lat. Kiedy to się skończy? Któregoś dnia się obudzę i zobaczę, że mam 45?

Życie z dzieckiem źródłem uciechy wszelakiej. Maj podchodzi do ławki, na której siedzi dziewczyna i dwóch młodych mężczyzn. Przygląda się długo i wnikliwie, zwłaszcza obuwiu (głównie ze względu na gabaryty własne). Jeden z mężczyzn nie wytrzymuje napięcia i rzuca objaśniająco: "To timberlandy".

GALERIA ZDJĘĆ.

PS Okazuje się, że od paru lat nie ma hotelu Trawiński, który stał przy Cytadeli. Zbankrutować hotel w Poznaniu to sztuka.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 24, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: cytadela - Komentarzy: 4