Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Maja

O wioskowych Burkach i początku pięknej przyjaźni w pałacowym parku

Dziecko moje umie błyskawicznie nawiązywać przyjaźnie na całe życie. Ot, w piękną słoneczną sobotę wjechaliśmy małej miejscowości o dźwięcznej nazwie Pławniowice i okazało się, że TEN gatunek durnego wioskowego Burka, który aportuje samochody i szczekając wbiega radośnie pod koła, dalej sobie egzystuje w ekosystemie. Kiedy już udało się zaparkować, miłe to zwierzę obwąchało nas, a zwłaszcza Maja, i oświadczyło całym sobą, a zwłaszcza ogonem, że jesteśmy fajni, a zwłaszcza Maj, i od tej pory jesteśmy razem. I chociaż w głębi duszy jestem jednak - jak mawiają Anglicy - a cat person, to młody psiak jest doskonałym towarzystwem dla 2,5-latki; do biegania po parku, aportowania kija, gonienia i bycia gonionym. Każdy miał coś dla siebie - ja dostałam niesamowity pałac, zupełnie inny niż te wielkopolskie, bardziej dopieszczony, trochę po gotycku posępny mimo wiosennego błękitnego nieba. I park, jeszcze uśpiony po zimie, ale już z kępami przebiśniegów, pączkami na rododendronach i zieleniejącą trawą.

Wstęp za wrzuceniem monety do skrzyneczki przy wejściu albo po zakupie cegiełki. W niedzielę można zwiedzać pałac, niestety przeznaczony na cele religijne, a nie rozrywkowe.



GALERIA ZDJĘĆ.

A ja ubolewam, że nie umiem napisać haiku. Że nie umiem w trzech wersach, w kilkunastu sylabach napisać, jak bardzo mi dobrze i jak bardzo czuję w środku ogromne ciepło po weekendzie z moją Hanką. Tęskniłam. Kolory, światło, dotyk kociego futra.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 27, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: polska, pławniowice - Komentarzy: 3


Niedziela w zole w Opole

Zaczęło się grubo, bo najpierw przejechaliśmy przez Kanał Ulgi. Poproszę szczotkę do mózgu, bo mam cały czas w głowie wizję kierowców, nieco spiętych, dojeżdżających do wspomnianego kanału i doznających nad nim (wizja obejmowała głównie panów z poziomu mostku) ukojenia po braku toalety po drodze.

Potem było trochę wad. A to droga do zoo wybrukowana była straganami, przy których trzeba było wspinać się na wyżyny dyplomacji, że tego balonika/wiatraczek/pluszaka to pomyślimy w drodze powrotnej, żeby ewentualnie. Potem nie było drewnianych wózków, żeby w razie zmęczenia 2,5-letnich nóg załadować na pokład nieletnią i obwozić ją w powozie. I żeby sparszywiał projektant, montujący plac zabaw tuż przy samym wejściu, przez co nawet najfajniejsze zwierzątka przegrywały w konkurencji z "oćmy na pjać ziabaw juś".

Szczęśliwie te wady nie przesłoniły zalet i za pomocą pokazu karmienia foki udało się wejść w świat zwierząt. Nie wiem, czy bardziej zoo lubię za okazję do własnego zachwytu na widok futrzaków (wygrały bezapelacyjnie[1] kangury, które wykładały się brzuszkiem do góry albo - prawie jak Powolniak w swoim siatkowym podkoszulku - drapały się leniwie pod pachą; a jak zobaczyłam małego kangurka w torbie u mamy kangurzycy, to już w ogóle #rynna), czy świeży i radosny zachwyt Maja światem zwierząt.

Tak czy tak, zoo w Opolu nieduże, miłe, zdecydowanie do wrócenia tamże, bo obejrzeliśmy tak z połowę z braku wózka i czasu. Wejście oczywiście przez sklep z pamiątkami.

(sjesta była)

GALERIA ZDJĘĆ. Więcej informacji o zoo (ładne, chociaż małe zdjęcia) na stronie zoo.

[1] Chociaż konkurencja była. Tresowana foka. Tłukące się małe surykatki. Żyrafa froterująca miłośnie pyskiem kołowrotek z liną.

PS Będzie i sobota, ale źli ludzie ukradli mi z tego fantastycznego weekendu godzinę i normalnie nie mam czasu. A chcę każdy kawałek tego weekendu sobie jakoś poukładać. Bo dobry był on. Ten weekend. Bardzo.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 26, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: polska, zoo, opole, ogrod-zoologiczny - Komentarzy: 1


Obietnica

Pisałam kiedyś o scenariuszach, które się dzieją w wybranej przez nie same scenografii. Nowa praca, wizyta u przeprowadzonego znajomego, odkrycie kawiarenki, jakaś aktywność czy wreszcie dziecko - wszystko to wiąże się z nowymi trasami, które się przede mną nagle pojawiają. I nagle są już znane i moje. Lubię. Zamalowuję w myślach kolejne ulice na mojej mapie Poznania, mając nadzieję, że kiedyś poznam cały.

WTEM okazało się więc, że moje dziecko jesienią idzie do przedszkola. I że przedszkole trzeba wybrać. I nie chcę sprzeciwiać się miastu, które sugeruje mi willę przy Libelta albo piękną kamienicę przy Mickiewicza. Bo jak. Chcę tam chodzić codziennie, wchodzić po stromych schodach, patrzeć na zmieniające się w mieście pory roku i witać małą, uśmiechniętą córkę po całym dniu wrażeń.

Druga strona medalu jest taka, że to nas musi przedszkole wybrać też. Dwa dni odpowiadania na trudne pytania, pamiętanie peselów, zbieranie myśli, żeby określić, co Maja lubi i jaka jest. I jacy my jesteśmy. I co chcemy uzyskać. I bez blazy przyznam, że oboje z TŻ-em chcemy, żeby Maja była szczęśliwa. I tyle.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 21, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 5


Co dziś lubię

... tę niesamowitą ciekawość, która pcha do odkrywania strychu, chodzenia z latarką i zaglądania we wszystkie zakamarki.

... popołudniową drzemkę z 2,5-letnią "Przecież Nie Jestem Wcale Zmęczona" dziewczyną, która zapada w sen zaraz po ułożeniu na łóżku i z TŻ-em, którego układać nie trzeba.

... herbatę w kubku w łosie.

... słońce grzejące w plecy.

... i nagłą burzę z piorunami w drodze powrotnej.

... kiedy - pożyczę sobie Chustkową konwencję - babcia I. twierdzi, że przecież w tym ogrodzie nic nie ma, a potem patrzy na zdjęcie i mówi, że naprawdę tak?



Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 18, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tag: polska - Komentarzy: 2


Aaa, już jest wiosna

Brzmiała mi dziś w głowie piosenka Władka Sikory[1], upiłam się słońcem i świeżym powietrzem. Miałam pisać o kolejnych skandynawskich kryminałach, ale mi zeżarło do połowy napisaną notkę, więc zapał zmarniał. Nie będę opowiadać o stłuczonym palcu, braku okularów przeciwsłonecznych i rosnącej liczbie pomyłek i niedopatrzeń. Mam poczucie, że jakoś to będzie. Jak szaleć, to szaleć - zrobiłam dziś zakupy w Biedronce.

[1] Idzie sobie wiosna, słychać świergot ptaka,
ładna to piosenka, tylko głupia taka.

Już przyleciał bocian i w kałuży dłubie,
mi to nie przeszkadza, dalej będzie głupiej.

A aaaaa już jest wiosna, a aaaaa dłuższe dnie
A aaaaa kwiaty rosną, a aaaaa głupie, nie?

Słońce raźniej świeci, dym się w polu snuje
- zupełnie bez sensu, ale się rymuje.

Budzi się przyroda, już zielono wszędzie
bać się nie ma czego - znowu refren będzie:

Rozmarzają rzeki, płynie kra do morza
- zwrotka nienajgorsza, tylko rymu nie ma.

Drzewa mają pączki, w jajkach są pisklęta,
przyroda jak zwrotka - niedorozwinięta!

Wiosna jest po zimie w myśl ludowych przysłów.
ja już nie mam zdrowia do tych idiotyzmów.

Kończy się piosenka, śniegu nie ma prawie.
Pisać głupie teksty nawet ja potrafię!

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 16, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Skomentuj


W połowie drogi

Jest kilka takich miejsc, w których zawsze chcę się zatrzymać. Gotycko wyglądająca kamienica i Strzelno, miasteczko, które utknęło w 3/4 ubiegłego stulecia. Pałac w Kobylnikach. Oczywiście Gniezno, do którego mam jednocześnie za blisko i za daleko. Mogilno i zaraz obok Wylatowo, które kusi strefą zero.

I wreszcie kruszwicka kawiarnia "Pod Malwami". Jakoś tak się składa, że każdym razem jedziemy w deszczu, tym razem też nie było inaczej. Maj zawinszował sobie herbaty, my kawy. Na ścianach malwy i ptaki, porcelanowe filiżanki i podobno można dostać śniadanie, jak się je sobie zamówi wcześniej telefonicznie. Domowo bardzo; z kuchni wyjrzała starsza pani i zapytała kelnerki, czy wstawić już ziemniaki. Zupełnie przypadkiem wybrane miejsce, okazuje się, że to centrum życia kulturalnego - bywają poeci, muzycy i inni, którzy coś umieją. W sobotnie przedpołudnie akurat jedyną atrakcją był Maj, ale myślę, że wieczorami więcej się dzieje. Dobre miejsce na przystanek w drodze.

Lubię jechać, nawet w deszczu. Z tylnej kanapy posapuje Maj, w radiu wieczorna Trójka (są tam ludzie, którzy znajdą "Mad Season"!) albo składanka Best of Foo Fighters, która nagle okazuje się być składanką znanych nie wiem skąd mi fajnych piosenek. Ciemność, światło, ciemność, światło. Ważne, żeby co jakiś czas na siebie patrzeć.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 11, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: kruszwica, polska, kujawy - Komentarzy: 5