Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Listy spod róży

Lotniskowo-samolotowo

Warszawa Okęcie - Amsterdam Schiphol: 1,5 h, KLM, samolot miał na imię "Marco Polo". Leniwie, bez przygód, dali dobre kanapeczki z łososiem i twarożkiem i mniej dobre z mozzarellą i pomidorem, a do kawy ciasteczko z karmelem (bardzo dobre). Warto brać na pokład skarpetki (fluffy z antypoślizgami sa dwaplusdobre) i coś na ramiona, bo na krótkich lotach nie dają kocyka. Warto tez pamiętać o restrykcjach przewozu kosmetyków - wywalają wszystko powyżej 100 ml.

Schiphol. Estetycznie takie sobie, ale strefa zakupowa robi wrażenie - z powrotem będziemy siedzieć tam 4h, wiec mam chytry plan zabrać wielka torbę goodies i wyczyścić limit na kredytówce. Sery holenderskie, cebulki tulipanów, słodycze (wspomniane ciasteczka z karmelem), kalendarze z depresyjnym tulipanem (c siwa). Kompletnie nie zajarzyłam ożywienia wśród celników, pan przed bramką puszcza do mnie oczko i pyta, czy mam w podręcznym bagażu "weap". Y? Weap? Weapon? No, of course not. "But you have these (i pokazuje na wysokości swojego biustu), I won't touch you". Hm. Za bramka typowy aryjski SS-manski Holender rzuca "Naughty, naughty. But I won't touch you, it must be spontaneuos, you're too open". Dopiero w tym momencie dotarło, ze czynią niezawoalowane aluzje do mojej koszulki z napisem "I'm naughty girl, spank me!"...

Amsterdam Schiphol - Hong Kong International Airport: 11h, KLM, samolot miał na imię "City of Calgary" (na pasie stoi KLM-owy The Flying Dutchman). OMFG, zatuczyli mnie. Herbatka/kawa z solonymi migdałami. Soczki i drineczki. Obiad (chinese style, kurczak z kluseczkami, sałatka warzywno-owocowa z kokosem, kurczak z makaronem sojowym, ciasteczko). Soczki i drineczki. Herbatka. Soczki. Duty free (nie wiem, skąd wyjęli te ceny - dezajnerskie metalowe solniczko-pieprzniczki za jedyne 90 euro). Soczki. Herbatka. Zupka chińska! (autentyczny tajski kubek zawierający noodles, pobudzający informatyków do działania - oczywiście dali do niego pałeczki, steward na moja (i kolegi) nieśmiałą prośbę o widelec wyśmiał nas rozgłośnie, stwierdzając, że jedziemy do Hongkongu i najwyższy czas nauczyć się pomykać patyczkami, bo umrzemy z głodu. To będą ciężkie dwa tygodnie... Planujemy potajemny zakup widelca i noszenie w kieszeni). Drineczki. Śniadanko z gorącą bułeczką z serkiem, jogurtem, owocami i ciasteczkiem. Herbatka. Licznik kilogramów: +3. Poza jedzeniem lot również nudny (ciut potrzęsło, ale bez rewelacji), niestety nudna oferta filmowa - The Shooter bardzo smętny i przewidywalny (Mark Walhberg i jego szotgan kontra reszta USA). Music and Lyrics - odpadłam na scenie z tańczącym Hugh Grantem. Skusiłam się na Blades of Glory tylko dlatego, ze gra tam Jenna Fisher (Pam Beesley z The Office), ale nie było warto. Wbrew trailerowi targetem nie są geje, za to nudny. Śmieszne momenty raczej żenują.

Hong Kong - lotnisko (czas +6h). Zalogowaliśmy się do Transfer Lounge, za jedyne $40 od łebka można free wifi, prysznic, masaż, śniadanko czy się zdrzemnąć. Useful info - warto brać ze sobą majtki i koszulkę na zmianę do bagażu podręcznego. Prysznic pomaga, ale śmierdzące ciuchy niezbyt fajne. Lotnisko klimatyzowane, na zewnątrz 31 celsjuszów.

PS Fotki będą. Głównie z lotnisk i okna samolotu. Na razie ;-)

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 31, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: 2007, holandia, taipei, hong-kong, tajwan, amsterdam - Komentarzy: 1


Lubię Berlin

Zrobiłam sobie notatki na okoliczność bycia off-line w samochodzie w notesiku w koty od siwej (zasadniczo mogłabym być on-line, bo TŻ skuszony informacją, że w hostelu jest[1] free wifi zabrał laptopa, ale uznałam to za pewną przesadę).

[1] Jest, ale w okolicy recepcji i pewnie jakiejś sali okolicznej. Na IV piętrze kamienicy nie dochodziło (tym razem udało mi się nie skręcić kostki, więc IV piętro nie było aż tak przerażające). Berolinę [2024 - link nieaktualny] gorąco polecam (dzięki, Agg). Wykorzystano taki sam pomysł jak w czeskim "U Semika" i w węgierskich CityApartments - stara kamienica wyremontowana i przerobiona na pokoje gościnne. Bardzo czysto, łazienki wspólne, ale blisko i niekrępujace (oczywiście bardziej błyskotliwe ode mnie osoby zorientują się, że są i damskie (z babeczką na drzwiach i z kubełkiem w toalecie), i męskie (z odpowiednim chłopyszkiem i pisuarem) i pójdą do właściwej, a nie do tej bliżej. Widok na wnętrze studni i ścianę, więc jak kto wrażliwy, to można prosić o pokój z widokiem. Dają ręczniki, co jest niebagatelną zaletą dla sklerotyków, które notorycznie o ręcznikach zapominają.

Parkowanie w Charlottenburgu 1e/h. Obiad dla trzech osób w typisz niemieckiej knajpce z tradycjami przy Wilmersdorfer Strasse - 31e. Berlin pachnący lipami - bezcenny.

Mam słabość do Berlina. Wygląda tak, jak większość polskich miast mogłoby wyglądać - czysty, odremontowany, z doskonałymi drogami (niniejszym chciałam gorąco pozdrowić serwis map24.de, z którego wydrukowałam sobie dojazd z do hotelu w formie prostych instrukcji dla ciemnoty i który, mimo że ni cholery nie zgadzał mi się z mapą[2], okazał się być dojazdem genialnym, prostym i w zasadzie uniemożliwiającym błądzenie) i przemyślany. Berlińskie metro U-bahn pozwala na przemieszczanie się z dowolnego miejsca w dowolne inne miejsce w obrębie miasta i okolic.

[2] Mental note to self: Zuza, nie kombinuj. Jak Ci kazali tak jechać, to tak jedź.

Mogłabym w Berlinie, a zwłaszcza w Charlottenburgu zamieszkać. Przy deptaku na Wilmerdorfer Strasse jest wszystko, czego do szczęścia turyście i zwierzęciu wyprzedażowemu potrzeba - Peek&Cloppenburg, Orsay, H&M, Pimkie i wszelkie inne ciuchowe cuda. Bankomat Citi, w którym jakimś cudem posiałam kartę (na szczęcie kapryśny bożek pechowego podróżnika był przychylny i padło na prawie przeterminowane maestro). Fastfood rybny, stragany ze ślicznymi owocami, Dunkin' Donuts i delikatesy Rogacki, gdzie na sporej powierzchni są ryby, sałatki, mięsiwa, wino, sery, wędliny, pieczywo i wszelkiego typu cuda spożywcze, które można nawynos albo spożyć na miejscu, wśród innych współspożywających szybki lanczyk na stojąco. Fajniej niż w tradycyjnym centrum handlowym, bo wszędzie w okolicy śliczne kamienice i pachnące lipy. A wieczorem dziwki w absurdalnie wysokich szpilkach na ulicach, otwierają się burdele i nocne kluby. Jak to jest "ta gorsza dzielnica", to boję się myśleć, jak wygląda "ta lepsza".

Lubię też Berlinerów (Berlińczyków?). Są życzliwi. Uśmiechnięci. Pomocni. Zachwyceni, że ktoś próbuje mówić nieporadnym i przemieszanym z angielszczyzną niemieckim. Nie dlatego, że chcą ci coś sprzedać. Ot tak, bo jest ładny dzień i są mili. Pani na straganie warzywowo-owocowym kazała dołożyć limonkę gratis, bo papaja koniecznie z limonką.

W zasadzie to ja na koncert pojechałam. Koncert megawykurw. Muzycznie pewnie mocno taki sobie, bo tak na oko Steele nie słyszał, co śpiewał, ale było na tyle głośno, że mi to nie przeszkadzało, bo ja tam na randkę jak zwykle jechałam. Jako osoba wiekowa wlazłam na balkonik, skąd widok na scenę (i na Petera Steela w pełnej okazałości) był przyzwoity. Mało z nowej, słabej płyty, więcej chwytliwych staroci, gardło mnie bolało. Na scenę tradycyjnie poleciał czarny stanik w sporym rozmiarze (nie mój, ale nie powiem, że nie rozważałam). Niestety, skonfiskowali aparaty.

W nocy była Burza. Ale taka naprawdę - waliło i błyskało, deszcz sie lał jak z wiadra, dodatkowo okno otwarte na studnię pewnie jeszcze dodawało akustycznej mocy. Lubię burzę.

Lubię też zakupy w niemieckim Realu. Za każdym razem wyjeżdżam z koszykiem pełnym cudności. 20 różnych rodzajów Sheby (koty mówią, że się różni w smaku), świeży ananas, papaja, Jelly Belly, pasty curry, suche kiełbaski, ser haloumi, nieodmiennie Irish Cheddar, greckie serki feta-like, tic-taki o smaku mango, marynata miodowo-musztardowa do mięsa i papryczki nadziewane serem. I greckie wino. Foremki do babeczek i czipsy czekoladowe do pieczenia. Czemu u nas nawet w bardziej rozpustnych delikatesach nie ma takiego wyboru? Proszę pani, tu wszystko jest smaczne.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 16, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: niemcy, berlin - Komentarzy: 14