Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Listy spod róży

Drezno - Zoo

Drezdeńskie zoo nie jest bardzo duże, dzięki czemu da się je przejść bez zmęczenia w 2-3 godziny. Dodatkowo jest nastawione na dzieci - kilka sporych placów zabaw, co najmniej dwa (może i więcej, ale na dwa trafiliśmy) parki zręcznościowe, z których jeden sprytnie jest umieszczony obok wybiegu dla małp, zjeżdżalnia-rura[1] do nocnego pawilonu; Majut był zachwycony. Mimo majowego weekendu (fakt, że dla Niemców to był dzień roboczy) kolejek do kasy nie było w zasadzie wcale, chociaż w samym zoo było sporo ludzi. Obłędnie pachnie wisteria.

[1] “Mamo, ty też możesz zjechać”. Zjechałam. Aaaa. Bardzo szybko, na szczęście bardzo krótko.

GALERIA ZDJĘĆ.
Strona zoo - aktualne ceny biletów czy lista nowo narodzonych zwierząt.
Parking całodzienny - 3 euro.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 2, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: niemcy, ogrod-zoologiczny, zoo, drezno, majowka2019 - Skomentuj


Chociebuż - Pałac Branitz

Wprawdzie wyprawa do Drezna nie była aż tak długa, żeby robić przystanek, ale i tak zaplanowałam, bo mogę. Od zawsze fascynowało mnie lingwistycznie miasto Chociebuż/Cottbus, które okazało się mieć przepiękny park z muzeum, pałac i - podobno, bo nie dotarliśmy - małe zoo. Ponieważ miał to być krótki, regeneracyjny postój na małą przekąskę (frytki, currywurst, lemoniada rabarbarowa) i spacer, ograniczyłam się niechętnie do części parku, nie docierając do piramid, co i tak z przechadzką dookoła zamku zajęło dobrą godzinę. W parku wiewiórki, ptaszęta, w stawie rozgłośnie koncertujące żaby, rododendrony, bez, dmuchawce i wielość krzewów.

Książę Herman von Pückler-Muskau przeniósł się do rodzinnego Branitz po sprzedaży parku i zamku w pobliskim Mużakowie. Co ciekawe, książę samodzielnie projektował i sadził rośliny w ogrodzie; legenda głosi, że pracami ogrodowymi próbowano go jako nastolatka resocjalizować, bo był wielce krnąbrny i - jak widać - metoda się okazała skuteczna. Efektem fascynacji księcia kulturą egipską są piramidy w głębi parku. Jedna z nich, mieszcząca się na wysepce, jest grobowcem księcia i jego małżonki.

Wstęp - do parku gratis, zwiedzanie pałacu i wystaw jest płatne dodatkowo. Płatny też jest parking przy pałacu (pewnie można zaparkować “na dziko”, ale po co).

25-26 maja w parku odbywa się znany w okolicy Festiwal Ogrodniczy, z biletowanym wstępem. Szczegóły na stronie wydarzenia (po niemiecku).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 1, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: cottbus, chociebuż, niemcy, dresden, drezno, majowka2019 - Skomentuj


Wielkopolska w weekend - Radojewo

Oczywiście jest tak, że mieszkając 14 lat w Suchym Lesie, nie wiedziałam, że w zasięgu ręki mam takie urocze miejsce jak Kokoryczkowe Wzgórze[1] (ba, nie wiedziałam, że porastająca je fioletowo-biała roślinka to kokorycz), więc aktualnie musiałam przejechać przez cały Poznań, żeby się przespacerować po pozostałościach najpierw przyklasztornego, potem przypałacowego parku z XIX wieku. Pałac w dalszym ciągu istnieje, niestety tylko w postaci zrujnowanej bryły. Krajobrazowy park jest o tyle ciekawy, że częściowo położony jest na stromej skarpie i w naturalny sposób łączy się z lasami porastającymi dolinę rzeki. Na samym szczycie wzgórza znajduje się ruinka, co ciekawe, zaprojektowana jako ruina od samego początku. Podobno można znaleźć zapomniany cmentarz, mnie się nie udało. Przy wejściu do parku jest gospodarstwo z koniem i kozami, wszystkie bardzo przyjacielskie; plotki głoszą, że kozom zdarza się wypuścić do parku na szaber. Wczesną wiosną park jest żółty od kwitnącej złoci (łąkowej i żółtej) i rannika zimowego. Potem przechodzi w fiolety za sprawą kokoryczy (pełnej i pustej) i miodunki ćmej. Aktualnie jest faza fioletowa. I soczyście zielona, odżywająca po tygodniu porannych przymrozków i przejmującego wiatru.

Jak widać po zdjęciach, wyprowadziłam na spacer nowy gadżet, budząc pewne zdziwienie wśród spotkanych w parku ludzi (“To pani jest wróżką?”). Nie jest to oryginalna kula Lensball, której reklamy pojawiają się na instagramie, tylko tańszy ekwiwalent z amazon.de (głównie z powodu ceny, ale też z powodu konieczności przesyłki z USA i potencjalnego zamieszania z cłem), na pierwszy rzut oka nie widzę różnicy. Do kuli jest dołączona szklana podstawka, która jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem niż czasem pojawiająca się w zestawach drewniana (drewno widać jako brązową plamę na “górze” zdjęcia, szkła nie), nie ma za to zamszowego woreczka ani ściereczki, niezbędnych do czyszczenia i przenoszenia, ale to można ogarnąć we własnym zakresie (noszę kulę w nieużywanym woreczku od długiego obiektywu). Z góry wspomnę, że owszem, to nie jest narzędzie profesjonalnego fotografa, ale ja profesjonalna zdecydowanie nie jestem i traktuję kulę jako fajną zabawkę. Ze znalezionych wad: nieustająco trzeba ją wycierać, bo ślady paluchów widać bardzo oraz trzeba mieć nieskazitelny manicure do zdjęcia “z ręką”, bo wstyd inaczej (tak, wiem, mam obrzępolone skórki na kciuku). Nie zaobserwowałam zjawiska, że kula skupia promienie słońca i wypala dziurę w ręku po kilku sekundach, może kwestia pory roku i wysokości słońca. W każdym razie dzisiaj, jak to mówią Amerykanie, poszłam do miasta ze zdjęciami w kuli. W przyszłości postaram się ograniczać.

Link do sklepu (nieafiliacyjny) - amazon.de - są różne wielkości, ja mam kulę o średnicy 80mm, co wydaje mi się sensownym rozmiarem do łatwego trzymania w ręku (kuli 150mm już bym nie dała rady utrzymać inaczej niż na wyciągniętej dłoni) i do uzyskiwanych efektów. Ale jak kto ma power w łapie, to czemu nie.

Kokorycz z bliży / Kokorycz z dali Pałac rodziny von Treskov, AD 2019 Kokorycz (biała, nie wiem czy to pusta, czy pełna) / Coś, co nie jest miodunką Poplątane Ruinka kapliczki / Pole kokoryczy Zielono mocno Zielone / Przydatny pieniek jest przydatny Drzewostan Kapliczka / Pozostałości pałacu

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] O tym, że zaraz obok mam Rezerwat Meteorytów Morasko, wiedziałam od zawsze. Czy udało mi się pojechać? Oczywiście, że nie. Nie bądźcie jak Zuzanka, odwiedzajcie fajne miejsca blisko domu.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 14, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tag: radojewo - Komentarzy: 5


O wiośnie w Dublinie

[25-29.03.2019]

Czasem jest tak, że wszystko się układa. Na przykład na służbowy wyjazd do Dublina ktoś przekręca pokrętło temperatury i kiedy ruszam z szarego Poznania, gdzie na lotnisku marzną mi paluszki, w Irlandii robi się tydzień Prawdziwej Wiosny. Słonko, bezwietrznie, kilkanaście stopni, kwiecie kwitnie, a i trawa zieleńsza. Owszem, raczej wzdychałam tęsknie zza biurowej szyby do świata na zewnątrz, ale pojeździłam sobie DART-em w jedną i w drugę stronę (mentalnie walcząc ze sobą, żeby wsiadać jednak na innym peronie niż podpowiadała mi prawostronna logika), przeszłam się molo w Dun Laoghaire (o wschodzie słońca![1]) i policzyłam kolorowe drzwi w niskich domkach pomiędzy DL i Sandycove, tęsknie spoglądając na Maritime Museum (i inne okolice). Z intensywnej wycieczki do Limerick zostały mi powidoki zielonych pól, na których wypasają się kudłate i mniej kudłate krówki, biegają radosne koniki oraz malowniczo rozsypują się owce.

Blackrock, widok na Dun Laoghaire Latarnia na East Pier, Dun Laoghaire / Wschód słońca / Gazebo (tamże) Blackrock, stacja DART (moja ulubiona) Drzwi i puby Drzwi, chyba gdzieś pod Sandycove DART na zewnątrz / DART w środku Wschód słońca, molo w Dun Laoghaire Restauracja hotelowa / Śniadanie Widok z molo na port, ta wieża to Muzeum Morskie (nie kościół) Zachód słońca / Marina w Dun Laoghaire Marina Liffey po wschodzie słońca

Restauracje:

[1] Nie było to AŻ takie wyrzeczenie, bo i tak źle sypiam na wyjazdach oraz w Irlandii jest o godzinę wcześniej, więc poranek o 6 rano tam to jak u nas o 7. Bez dramatu. I uniknęłam jetlaga, bo zaraz po powrocie była zmiana czasu.

GALERIA ZDJĘĆ. Poprzednio: o DART (chociaż według niektórych to nie metro) i Dun Laoghaire oraz kilka panoramek tamże.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 29, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: dublin, dun-laoghaire, blackrock, irlandia - Komentarzy: 2


Śladami Manrique'a (3)

Nie ukrywam, że zaplanowałam głównie odpoczynek. Leniwe Costa Teguise zdecydowanie temu sprzyjało (o czym w ostatnim odcinku), ale żeby się wyspa nie zmarnowała, wybieraliśmy opcje krótkoterminowe i niewyczerpujące. Odwiedzenie Mirador del Haría pozwala na przejechanie przez piękną dolinę Haría z miasteczkiem o takiejż nazwie, tu i ówdzie można się zatrzymać. Nie zdziwi Was zapewne to, że w miasteczku mieszkał Manrique; tu można zwiedzić drugi z jego domów-muzeów, podobno zawiera bardziej osobiste rzeczy niż siedziba fundacji w Tahiche (podobno, bo wycieczka była bardziej zainteresowana kawą i lodami). Za miasteczkiem Haría, na drodze LZ-10, teoretycznie można znaleźć punkt widokowy (darmowy, tym razem). Teoretycznie, bo w miejscu oznaczonym jako Mirador jest w 2019 tylko droga i rozbabrana budowa; szczęśliwie kilkaset metrów i dwa ostre zakręty dalej jest restauracja Los Helechos z parkingiem i widokiem na sielską Dolinę Haría (w gratisie podeszczowe chmurki). To był jedyny dzień, kiedy zmarzłam z gołymi nogami (bo deszcz i wysokość).

O tym, czemu Jardín de Cactus jest unikalny, można przeczytać w notce sprzed 5 lat. Wprawdzie miałam poczucie, że jak już raz widziałam, to nie chcę ponownie, ale oczywiście dało się to łatwo wyprostować, bo to przemiłe miejsce. Robiłam dwa podejścia - jednego dnia wtem okazało się, że po burzy padła infrastruktura, nie działały bankomaty i płatność kartą (nie wiem czemu gotówka jakoś się mnie nie trzyma, nawet na takie okazje), dopiero drugiego udało się przejść przez kasę. W środku budyneczki zaprojektowane przez tego Bobka, zwłaszcza urocze są wolnostojące toalety i oświetlenie w kawiarni. Można kupić kaktus, aloes[1] i zjeść hamburgera z kaktusem.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Otóż jak wiadomo, Kanary aloesem stoją i wszędzie można kupić pudełka z grubą sadzonką. Problem w tym, że sadzonka okazuje się być zwyczajnie odciętą gałązką, która - pozostawiona na dłużej - zwyczajnie zwiędnie. Warto sprawdzać, czy sadzonka ma doniczkę i korzeń, a nie tylko kartonik.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 28, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: hiszpania, lanzarote, wyspy-kanaryjskie, mirador-del-haria, jardin-del-cactus, ogrod-botaniczny - Komentarzy: 1


Wielkopolska w weekend - Chobienice

[23-24.02.2019]

Ponieważ już miesiąc minął od powrotu z ciepłego, zabrałam rodzinę do SPA. “Ostoja” to kompleks wypoczynkowy w Chobienicach (przekręcanych przez Majuta na Szubienice) za Wolsztynem, gdzie w post-pegeerowskich budynkach i pozostałościach po minionej epoce można przenocować w hotelu, zjeść w restauracji, wymoczyć się w basenach, ogrzać w kilku rodzajach saun oraz - jak kto lubi - pojeździć konno. W cenie noclegu jest śniadanie i dostęp do strefy saunowo-basenowej, za pozostałe atrakcje (konie i zabiegi estetyczno-relaksujące) trzeba dopłacić i niezależnie umówić. W efekcie spędziłam z rodziną pół soboty i pół niedzieli w basenie, młodzież jeździła na holenderskim Wolterze (zachwyt), TŻ poszedł na masaż (poleca), a ja zafundowałam sobie zabieg na twarz pt. Złoto Ostoi (spoko, ale trochę #samaniewiem[1]). Oprócz basenu można na spacer, akurat i nie było za zimno, i słonko było przyzwoite; tuż obok są malownicze ruinki pałacu Mielżyńskich.

SPA z zewnątrz / Basen o poranku SPA z boku (hotel wygląda podobnie) Basen wieczorem / Hall SPA Koń z bliży / Stajnia Nie tylko konie (były jagniątka, pies i osioł) Dokładny adres / Wolter Pałac Mielżyńskich Pałac Mielżyńskich / Barokowy kościół opodal Park Oficyna w zespole pałacowym / W drodze

Strona hotelu/SPA i GALERIA ZDJĘĆ.

W drodze do SPA zatrzymaliśmy się na obiad w Wolsztynie, gdzie jedzenie przepyszne i karta ciekawa. W jedną stronę się udało (placki ziemniaczane ze szpinakiem, fetą i owocami granatu), w drugą niestety nie. Jak kucharz w “Zielonej Prowansji” jest klasy europejskiej, tak obsługa mocno nie; po wejściu do lokalu witają gościa puste spojrzenia, można usiąść, można wziąć sobie menu, ale obsługa się niespecjalnie interesuje. W niedzielę przy połowie pustych stolików i kilku minutach czekania na kelnera TŻ poszedł po menu, żeby dowiedzieć się, że “kuchnia jest zajęta” i na posiłek będziemy czekać 1,5 godziny. Łapana przypadkiem pizzeria Bella Toscana to raczej tzw. akceptowalne minimum, a nie celowy wybór (chociaż dostaliśmy krem brokułowy gratis, od szefa kuchni).

Wnętrza / Placki ziemniaczane z łososiem, fetą i szpinakiem

Wolsztyn poprzednio: maj i sierpień 2014.

[1] #samaniewiem, bo koszt takiej przyjemności jest spory, w trakcie jest miło, ale efektów jakoś specjalnie nie widzę. Dzień-dwa czuję, że skóra nie jest sucha (czytaj: czuję, jakby była posmarowana tłuszczem), po czym wszystko wraca do stanu wcześniejszego. Owszem, ten jedyny raz, kiedy zobaczyłam spektakularny efekt kuracji kosmetycznej, był po użyciu Effaclaru La Roche-Posay, po którym zeszła mi płatami cała twarz i jak już się odremontowałam, to przez jakiś czas potem miałam jedyny raz w życiu cerę jak niemowlę. Effaclaru więc nie polecam, zabiegi na twarz w “Ostoi” - nie zniechęcam, ale następnym razem też pójdę na masaż.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 24, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: wolsztyn, chobienice, polska - Skomentuj