Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

O tych, których nie ma

Mamo, a spotkamy na cmentarzu jakichś przodków?

Dlaczego to dziecko żyło tylko jeden dzień? To nie fair, nie mogło przecież mieć żadnych przygód. To nie dobrze, jak się rodzi dziecko i zaraz umiera, bo to takie zmarnowanie dziecka jest.

A tęsknisz za swoim dziadkiem i babcią? Są tutaj dzisiaj?

A kto tutaj umarł? Ta pani była mamą i babcią? Pewnie im było smutno, jak umarła.

A zmarli widzą te światełka z nieba?

Piękny dzień, żeby być żywym.

Cmentarz Bożego Ciała, Bluszczowa.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 1, 2015

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: cmentarz, debiec - Komentarzy: 5



Wielkopolska w weekend - Luboń

Ponieważ jestem wielbicielką turystyki lokalnej, już od miesiąca czekałam na wycieczkę Lubońskim Szlakiem Architektury Przemysłowej; od miesiąca, bo odbywają się raz na miesiąc, w ostatnią sobotę (wczoraj wyjątkowo, bo za tydzień "długi" weekend). Jakkolwiek mam małe pojęcie o historii przemysłu w XIX i XX-wiecznej Polsce, a zwłaszcza w Wielkopolsce, taka wycieczka to jedyna okazja, żeby na legalu wejść w miejsca niedostępne normalnie. Do tego wożą autobusem, co dla niektórych regularnie wożonych samochodem jest atrakcją samą w sobie.

I tak - dawna fabryka Koehlmanna, później fabryka przetworów ziemniaczanych to dziś zupełna ruina (własność lokalnego potentata deweloperki mieszkaniowej, Pajo), poza zabytkową willą dyrektorską przy wejściu. Zabrakło mi tam godzinki na obejście całej okolicy i wejście do dostępnych budynków. Tutaj pewnie dałoby się dyskretnie zakraść przez płot, do czego oczywiście nie namawiam.

Fabryka drożdży (aktualnie należąca do Lubanta S.A.) to marzenie fotografa opuszczonych miejsc. Nieledwie gotycka budowla z wieżami; w środku wąziutkie schody, okienka, loftowe hale, czasem bogato ozdobione ptasim guanem, bo zamieszkuje je aktualnie tylko ptactwo i - czasem - wchodzą artyści robić Sztukę. Też tylko kawałek do liźnięcia, poważnie zastanawiam się nad powtórzeniem wycieczki tylko po to, żeby wejść na samą górę.

W Parku Siewcy romantyczna historia o Romanie Mayu (niespokrewnionym z tym od bestsellerów o Indianach), na szczęście - o czym poniżej - plac zabaw. Otaczające park osiedle domków, niegdyś stanowiących kwatery dyrektorów, majstrów i inżynierów też czeka na następną okazję, ale - tak jak dworzec - jest dostępne "z ulicy".

Ostatnim punktem jest Luvena - tutaj to przemysł pełnowymiarowy, pani PR wraz z panią technolog odziewają wycieczkę w kamizelki i kaski (niewygodne, kilkadziesiąt minut w kasku przypłaciłam bólem głowy, wino wieczorem też pewnie nie pomogło), jest pogadanka BHP o panu, co mu rękę wciągnęło oraz zagrany w stylu wczesnego Wołoszańskiego film o historii fabryki. Hala Poelziga jest architektonicznie jednym z najmocniejszych punktów wycieczki (niestety - o czym niżej - zakaz zdjęć). Wywrócone na lewą stronę tężnie z Ciechocinka, obłożone czerwoną cegłą i wypełnione taśmociągami, na których coś się podsypuje, kręci, wiruje, a z radia gra hit "Jesteś szalona" (true story).

Co było kiepskie: dwa dni przed wycieczką okazało się, że osoby poniżej 18 lat nie mogą wejść do Luveny. W efekcie TŻ został z niekrzywdującym sobie wprawdzie Majutem na placu zabaw przy przedostatnim przystanku, ale hali Poelziga nie zobaczył. A nie zobaczył tym bardziej, że z powodu wykorzystania hali do procesu produkcyjnego jest zakaz zdjęć, co jest o tyle absurdalne, że w połowie 260-metrowa hala służy do przechowywania 500-kilowych worków z nawozem i naprawdę trzeba by się bardzo postarać, żeby sfotografować jakąś TAJEMNICĘ PRZEDSIĘBIORSTWA. Nie wiem czemu ominęliśmy też planowany przystanek przy zabudowie dworcowej w Luboniu, ale to sobie nadrobię przy ładnej pogodzie za tydzień (albo za pół roku).

Szczegóły na stronie UM Luboń: - ostatnia sobota miesiąca, warto się wcześnie zapisać, bo jest raptem 20 miejsc,
- 10-13, teoretycznie wycieczka startuje spod Muzeum Narodowego w Poznaniu, ale można dojechać samodzielnie do Lubonia, jak się ma blisko,
- trzeba podać numer dowodu osobistego, żeby wejść do Luveny.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 25, 2015

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: polska, lubon - Skomentuj


Październik, jesień zwija interes

W domu babci I. w kominku płonie ogień, radośnie podsycany przez Majuta aż do wyczerpania drewna. A w ogrodzie rudości, czerwienie, fiolety i brązy. Jeszcze jest ten kawałek jesieni, który motywuje do wyjścia przed 6 miesiącami Mordoru.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 18, 2015

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 3


O ogrodzie i że upał zelżał

Zadzwonił telefon kilka dni temu. TŻ oznajmił, że kupił mi w prezencie solidną łopatę Fiskars. W ubiegłym tygodniu usiłowałam wykonać podkop za pomocą małej łopatki ogrodowej, poległam nie tylko ze względu na to, że pracowałam z nadczynną lingwistycznie córką, ale głównie ze względu na korzenie, którymi mój ogród jest poprzerastany. TŻ dzielnie więc przekopał kilka metrów kwadratowych ziemi i w wielkim chaosie posadziłam: żonkile, tulipany Rem's Favourite i Purple Prince Triumph, szafirki klasyczne i białe, hiacynty błękitne (odmiana "Delft blue") i pomarańczowe (odmiana Gipsy Queen), mieszane krokusy i mieszane irysy.

Praca uczy, dowiedziałam się więc, że żonkile to tak naprawdę żółta odmiana narcyza, krokusy to szafran (wiedziałam, ale i tak), a irysy to kosaćce (a ta konkretna odmiana to wersja holenderska, delikatniejsza od najpopularniejszych bródkowych). Sadziłam w chaosie, bo chociaż miałam rozrysowany plan, co i gdzie, kupione koszyczki na cebulki, to i tak wyszło jak wyszło, a jak wyszło, to wyjdzie na wiosnę. Albo i nie wyjdzie. Teoretycznie od lewej są żonkile, potem irysy, szafirki i hiacynty, dookoła obsadzone cebulkami tulipanów.

Wieczorem w miasto, chociaż lodowaty wiatr zaprzeczający informacji w kalendarzu, że październik, nie zachęcał. W uroczej Pod Niebieniem dla gości z dalekiego Szczecina można dostać burgera z kaczki po poznańsku (kaczka wyglądała obłędnie, natomiast idea burgera w pyzie drożdżowej jednak do mnie przemiawia, bo ja nie lubię pyz) czy wegetariańskie gołąbki z kaszy. Ponieważ był dzień odkryć, kartoflanka po poznańsku - zwana "ślepymi rybami" - to nic innej niż vichyssoise na ciepło (bez myrdyrdy, za to z chipsami z boczku, a w wersji wege - prażonymi migdałami). Majut dostał pieczone w słoiku ciasto czekoladowe z lodami, po czym usnął w samochodzie w drodze do domu i przespał pełne 12 godzin.

Cebulki: Lidl, Biedronka (oraz nieustająco czekam na import z Holandii).
Łopata: Liroy Merlin.
Pod Niebieniem: Żydowska 1 (dawniej Warung Bali).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 10, 2015

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto, G is for Garden - Komentarzy: 4


#ludziektórzy...

... na spacer na Sołacz wybierają się, i owszem - z koszyczkiem na kasztany, dwiema torbami pokrojonego pieczywa i aparatem, za to zapominają zabrać karty do aparatu.

Za to na jutro jestem przygotowana. Cebulki, koszyczki, łopatka, dołkownica, rękawiczki. Ogrodzie, nadchodzę.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 3, 2015

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: solacz - Skomentuj