Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

Eva

Hiszpanie ślicznie umieją opowiadać o rzeczach z pozoru prostych. "Eva" to historia o stworzeniu i odpowiedzialności twórcy za swoje dzieło. Alex jest robotykiem, 10 lat temu odszedł z instytutu w Santa Irene, ale wrócił, żeby stworzyć robota-dziecko. Poznaje Evę, pyskatą 10-latkę, córkę swojego brata i dawnej narzeczonej. Eva fascynuje go na tyle, że chce stworzyć robota na jej podobieństwo. W trakcie okazuje się, że może Eva jest dla Alexa czymś więcej niż tylko modelowym dzieckiem.

Niby rzecz się dzieje w 2041 roku, ale Hiszpania jest uroczo wystylizowana na lata 70. - w radio David Bowie, stare samochody, duże oprawki okularów, wszyscy palą. Śnieżna zima (tylko czemu wszyscy pomykają bez czapek i szalików, nie ogarniam), archetypowe święta. A między tym wszystkim roboty - śliczny, absurdalnie wierny mechakot Gris, drapiący się za uchem i udeptujący kocyk czy kamerdyner Max z możliwością regulacji poziomu empatii. Komputery są bardzo wizualne, uruchamiane dłońmi, Alex dostraja roboty modyfikując wyświetlające się w powietrzu ikony. I na końcu pojawia się tylko pytanie: "Co widzisz, kiedy zamykasz oczy?". To jest ten moment, kiedy się można zupełnie niecynicznie uronić łzę.

Tymczasem więc - cieszmy się z codziennej kreacji, naszej i otoczenia. I z tego, że dzień się wydłuża i kończy się sezon ciemności.

PS Film dostarczyła mi Barbarella, cudo, naprawdę. Dawno nie widziałam tak ładnego.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 24, 2012

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Fotografia+ - Skomentuj


Good girls go to heaven, bad girls go to Berlin

Quote of the day: Za każdym razem, kiedy robię kiepskie zdjęcie, wiem, że wystarczy zrobić z tego instagram i będzie sztuka.

Starszy człowiek głośno kichnął, z okolicznych straganów rozległo się gromkie "Gesundheit!" i śmiech. Stoliki z latarniami, grzane wino, zupa marchewkowo-imbirowa, curry wursty, precle i bezglutenowe ciasteczka migdałowe. Szklane kule z figurkami w środku. Zręcznie wyrzynane z drewna eko-ozdoby z nieodłącznym motywem świąt. Nie wiem, jak po niemiecku jest "ho ho ho", ale jarmark pod pałacem w Charlottenburgu to chyba kwintesencja świąt.

A Maj wszystko przespał w samochodzie, albowiem sen to zdrowie.



Pałac w Charlottenburgu nagle pokrył się warstwą śniegu; kiedy wyjeżdżałam z Poznania, było -6 i czarne drogi. Od Odry był już śnieg, white christmas i jingle bells. Świat z pocztówki.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 23, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy - Komentarzy: 3


Plemiennie

Nie wierzę, nie obchodzę, nie wyznaję. Szczególnie nie ogarniam idei jasełek, gdzie dziecięta nieletnie są - w odzieniu przypadkowym a zabawnym - aktorami w spektaklu, którego nie rozumieją. Tym bardziej więc mnie dziwi, że przedszkole mojej córki potrafi z takiego spektaklu z kurduplowatymi aniołkami, wołkami, pasterzami, które w najmniej spodziewanym momencie potrafią gromko zawołać "mama!" czy zapytać, czy pod stajenką ma przyjść "osiołek teź", uczynić coś, co mnie wzrusza nie tylko dlatego, że uczestniczy w tym moja córka. Że jakkolwiek nie lubię kolęd, to moment, kiedy pakuje mi się na kolana podczas "Cichej nocy" odziana w białe giezełko uskrzydlona trzylatka i śpiewamy razem, fałszywie i myląc słowa, to jest TEN moment. Że żadne prezenty nie są już potem tak świetne, jak mała gwiazdka ze złotawej słomki, którą ciocia ściąga ze stroika dla każdego psztymucla wzrostu do 120 cm. To ta magia świąt we wspólnocie?

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 20, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 3



Bez tytułu: 2012-12-10

Im bardziej pada śnieg, bim bom, tym bardziej mam ochotę zaszyć się pod kołderką. Zima odziera mnie z inwencji, już po pierwszym zakochaniu, nie kusi mnie brodzenie w białym puchu (tym bardziej, że puch jest mało puszysty i raczej szary, a słońce pojawia się na kwadrans albo wcale), dla rozgrzania zaczynam piec ciasta z któregoś tomu Nigelli. Nie staję się przez to domową boginią, chociaż - nie chwaląc się - mocno kaloryczne brownie znika z kuchennego blatu, a w domu pachnie czekoladą i hiacyntami z Lidla.

Zimą powinien być okres ochronny dla zmarzluchów. Mądry kot Burszyk patrzy z parapetu na sypiący z nieba opad, po czym wraca na kołdrę, gdzie zwija się w kłębek i tylko łypie na wchodzącego do sypialni człowieka jak na insekta. Martwię się, że nie umiem przekazać zimowej radości dziecku, że nie ciągnę jej na sanki (inna sprawa, że zima w połowie grudnia zaskoczyła mnie jak drogowca i sanki czekają u teściów w piwnicy), że nie rzucam się na śnieg, żeby wykonać okazjonalnego orła (albo anioła, jak kto wierzący). Moja zima to herbata, kołdra, książka i oczekiwanie na wiosnę.

PS Dekorację okna wykonał Maj, samodzielnie. Miałam szczegółowy plan przygotowania całego kalendarza grudniowego oczekiwania, ale wyszło jak zwykle - przeczytaliśmy "Pana Brumma obchodzącego Boże Narodzenie", ozdobiliśmy okna, TŻ próbował metodą łagodnej perswazji wyciągnąć od nieletniej treść listu do Mikołaja, poszliśmy na Festiwal Rzeźby Lodowej i na lukrowanie pierniczków w Paderewskim i na tym się wyprztykaliśmy z grudniowych zwyczajów. A czekoladek z kalendarza adwentowego Maj nie chce jeść. I tak, o.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 10, 2012

Link permanentny - Kategorie: Koty, Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 1