Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Ewa wzywa 07 91-93

Jerzy Edigey - Tajemnica starego kościółka #91

Spis osób (niestety, bardzo ubogi, bo większość postaci jest wymieniona tylko z funkcji):

  • podpułkownik Adam Krzyżewski - przyjaciel narratora, wielbiciel pracy w zespole
  • narrator - dziennikarz z Warszawy
  • (bezimienny) hrabia z Maroka - polskiego pochodzenia, niechętny na wywóz dzieł sztuki
  • Ryszard Wiącek - pijak i awanturnik znany milicji, złota rączka, damski bokser
  • Wiącek senior - 4 klasy podstawówki, a został intendentem w muzeum
  • Zbigniew Horming - dyrektor Muzeum Śląskiego
  • Janusz Słup (ps. Kanonik) - zgubiło go zainteresowanie cenami obrazów i długi język
  • Helena - pracownica muzeum, znajoma Słupa
  • Surowiak - wiceprokurator wojewódzki
  • Jerzy Jakubczak (ps. Hiszpan) - brunet, członek Klubu 41, czuje ogromny pociąg do płci pięknej
  • Roman Kubara (ps. Czarny Romek) - czuje ogromny pociąg do samochodów
  • Michał Zawała (ps. Literat) - podobno naprawia lodówki
  • Romuald Koletko (ps. Małpa) - wspina się

Krzyżewski postponuje realia z polskich powieści milicyjnych - że nikt nie jest zrywany w nocy, nikt nie rezygnuje z urlopów, nie chodzi się na obserwację do lokalów przy wódeczce, oraz że funkcjonariusze wcale nie zaniedbują żon i nie są genialnym detektywami. Dla odmiany proponuje przyjacielowi opowieść o sprawie, gdzie popełniano błędy, ale dzięki wysiłkowi zespołu udało się sprawę rozwiązać.

Po kradzieży drogocennych kielichów we wrocławskim Muzeum Śląskim milicja błyskotliwie założyła, że kradzieży dokonali obcokrajowcy, wnioskując na podstawie tego, że obcokrajowcy często odwiedzają muzeum. Szukała śladów również na Międzynarodowych Targach Poznańskich, bo przecież to świetne miejsce na wciśnięcie skradzionych dzieł sztuki obcokrajowcom (którzy na szczęście byli bardziej zainteresowani intratnymi interesami, więc grzecznie omijali takie propozycje). Zignorowali mikroślady (np. nikt nie sprawdzał zamka w drzwiach), nie był robiony wywiad wśród pracowników muzeum, nikt nie sprawdzał w komisach, czy nie pojawiły się materiały typu srebro. Kradzież udało się wyjaśnić podczas rodzinnej kłótni.

Niedługo potem z muzeum zniknęło kilkanaście znanych obrazów. Podobnie jak wcześniej, poszedł cynk do Interpolu i uczulono celników, ale w zasadzie nie zrobiono nawet wizji lokalnej, zakładając, że ktoś został w muzeum i przez okno wyniósł obrazy. Sprawę skomplikowała seria anonimów, w której przestępcy chcieli uzyskać od muzeum okup za obrazy. Jak poprzednio, sprawę udaje się odkryć dzięki temu, że jeden z przestępców miał zbyt długi język.

Dość nietypowo, w finale narrator spotyka się z Januszem Słupem po odsiedzeniu przez niego wyroku i próbuje zrobić wywiad.

Inne tego autora tutaj.

Danuta Frey - Ostrze noża #093

Spis osób:

  • narrator - żonaty, chociaż czasem wspomina taką jedną Elżbietę
  • Zenon Ignatowicz - zwany doktorem, denat w rannych pantoflach
  • listonosz - otworzył uchylone drzwi i żałował
  • Teresa Żuława - wynajmowała doktorowi lokum, bo...
  • Żuława - mąż Teresy, jechał z promilami, wylądował w więzieniu
  • dziekan AM - częstuje kawą i znajduje świadków
  • dyrektor ZOZ - łysiejący szatyn
  • doktor Wardas - kierownik przychodni, w której pracował Ignatowicz, otyły łysy starszy pan
  • Zoja Ignatowiczowa - atrakcyjna, ale wulgarna, pół miasta za nią kiedyś szalało
  • docent Demianiuk - zatrudniał Ignatowicza w szpitalu w Warszawie, tak niski, że znikał za biurkiem
  • Wanda Małysz (35) - pechowa rodząca
  • Adam Małysz - mąż Wandy, udało mu się zawiesić Ignatowicza w prawie do wykonywania zawodu
  • prokurator - młody człowiek w dżinsach
  • gosposia Strojnych - młoda długowłosa dziewczyna o dużym biuście
  • Mariusz Strojny - drugi mąż Ignatowiczowej, o wyglądzie podstarzałego playboya, prowadzi warsztat samochodowy
  • Naczelnik ZK w S. - z niewielkim wąsikiem i kresowym akcentem
  • Kazimierz Żak (ps. Kulawy/Kulas) - towarzysz Ignatowicza spod celi
  • Ala Pizoń (40+) - śmieje się głośno, znajoma Żaka, była kierowniczka komisu, bardzo zadbana i bardzo umalowana
  • Teresa Tobolczyk - wyszła za jakąś szychę, ekspedientka w komisie
  • długowłosy młodzieniec w niebieskiej “szwedce”, tłuste włosy i tępe spojrzenie, dystrybuuje porno-zdjęcia
  • Waldek - złodziej samochodów
  • Lila (19) - fryzjerka, zgrabny, ale brzydki rudzielec o powiekach wysmarowanych ciemnym tuszem
  • Iza - uczennica liceum ogólnokształcącego, chuda o figurze chłopaka i trójkątnej twarzy, zalękniona myszka

Listonosz alarmuje milicję po znalezieniu zmasakrowanych zwłok niejakiego Ignatowicza. Bezimienny narrator już post factum opowiada o wszystkich wątkach, jakie pojawiły się w sprawie i które doprowadziły do spektakularnego finału, gdzie w mieszkaniu denata morderca wyznaje swoje grzechy. Ignatowicz, niespecjalnie rokujący jako student medycyny, zostaje lekarzem-ginekologiem. Niestety, jego skłonność do alkoholu[1] i życiowe porażki sprawiają, że się stacza - zła diagnoza, kończąca się śmiercią matki i dziecka, śmierć własnego dziecka, opuszczenie przez żonę, czy wreszcie zwolnienie dyscyplinarne i więzienie. W więzieniu zaprzyjaźnia się z niejakim Żakiem, cwaniaczkiem-fotografem, z którym po wyjściu na wolność rozkręca biznes - fotografują nagie damy, że niby do filmu, a następnie zaczynają je szantażować. Nagie zdjęcia wyciekają przypadkiem, po kradzieży samochodu Ignatowicza, bo początkowo narrator, widząc łazienkę przerobioną na ciemnię, pozbawioną jakichkolwiek klisz i odbitek, ma jedynie poczucie, że czegoś brakuje, ale nie zastanawia się, czego. Podsumowując, to jedna z tych historii, gdzie zamordowany jest tak wyjątkowo szkodliwy (alkoholik, szantażysta, przemocowiec, spowodował co najmniej dwie śmierci albo więcej), że w zasadzie nikomu nie zależy na wyjaśnieniu zbrodni.

[1] "Czasem tylko alkohol od niego jechał, ale czy to coś nienormalnego, że się od czasu do czasu wypije?"

Się pali: marlboro (ale rzadko, bo drogie).

Inne tej autorki tutaj.

Inne z tego cyklu tutaj.

#125 (przeczytałam też po raz kolejny EW092)

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 8, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, kryminał, panie, panowie, prl - Komentarzy: 9


Yaa Gyasi - Droga do domu

Wielopokoleniowa saga o dwóch przyrodnich siostrach, córkach Maame z plemienia Asante; Effia, która pozostała u boku ojca, zostaje konkubiną angielskiego kolonizatora, zaś Esi, wykradziona z wioski, do której uciekła jej matka, trafia do twierdzy jako niewolnica. Przez siedem pokoleń autorka pokazuje epizody z życia obu gałęzi rodu, zarówno na Złotym Wybrzeżu (współcześnie Ghanie), jak i w Stanach Zjednoczonych. Opowieści są porażająco smutne - niewolnictwo, przemoc, bezprawie, bycie pariasem wśród swoich, choroba psychiczna, porwanie, systemowe wykluczenie i narkomania, symbolicznie to wycinek losów wszystkich rodzin, rozerwanych przez handel ludźmi. Mimo tego wszystkiego jest też miłość - rodzicielska, romantyczna, czasem zakazana, podana zgrabnie mimo dramatu wokół.

Moim jedynym zarzutem do książki jest jej epizodyczność - opowieści o przedstawicielach każdego z pokoleń są mini-opowiadaniami, urywają się, zanim cała historia zostanie opowiedziana. Zniknięcie ciężarnej żony jednego z bohaterów, porwanej przez łowców zbiegłych niewolników kończy się nagle, żeby w następnym rozdziale przejść już do dorosłego syna, który urodził się w niewoli. Podobnie jest w kilku innych historiach. U mnie to pozostawiło pewien niedosyt, chociaż książka jest dość obszerna.

#124

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 6, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, beletrystyka, panie - Skomentuj


Ann Cleeves - Grząska ziemia

Umiera sąsiad Pereza, schorowany staruszek, w szpitalu. Podczas pogrzebu osuwa się skarpa, błoto z osuwiska niszczy cmentarz oraz dom stojący niedaleko. W domu nikt nie mieszkał od śmierci jego właścicielki przed laty, ale na wszelki wypadek ekipa porządkowa przegląda ruiny i znajduje ciało nieznanej kobiety w jedwabnej, czerwonej sukni. Po wstępnych oględzinach okazuje się, że nie zginęła z powodu katastrofy naturalnej, tylko ktoś ją udusił, a osunięta masa ziemi tylko przyspieszyła odkrycie zwłok. Dla wsparcia Pereza przybywa na wyspę Willow Reeves, napięcie między bohaterami jest coraz większe, co sprawę nieco komplikuje, tym bardziej, że podejrzani są znowu jego najbliżsi sąsiedzi. Odkrycie tożsamości ofiary, jeszcze jedna śmierć i dramatyczny finał, w którym uczestniczy morderca, Willow i Perez.

Miałam poczucie, że to ostatni tom tetralogii (siódmy, wiem), ale wtem pojawił się kolejny - ósmy - tom.

Inne tej autorki tutaj.

#123

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 5, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, kryminał, panie - Skomentuj


Margery Allingham - Jak najwięcej grobów

Wyznam, że ta ksiązka jest tak skomplikowana, że wprawdzie zaczęłam słuchać audiobooka w ramach niekrępującej rozrywki w ramach podwożenia dziecka do i ze szkoły, ale odkryłam, że absolutnie nie nadążam, nie wiem, kto jest kim, więc przeczytałam też ebooka. Nie żebym zapanowała nad narracyjnym chaosem, tym bardziej, że autorka stosuje sztuczki typu “a wtedy detektyw odbył znamienną rozmowę, która mu wiele wyjaśniła”, ale przynajmniej wiem, kto zabił. Nie jest to oczywiście wina Rocha Siemianowskiego, który czyta świetnie, tylko materiału wejściowego.

Albert Campion ma zostać gubernatorem gdzieś na rubieżach Imperium, wyjazd z dziećmi i małżonką oraz prestiż. Ale to nie jest zupełnie o tym, a o śledztwie, jakie nieoficjalnie prowadzi na Apron Street na prośbę trzech osób - służącego, dawnego szefa-policjanta i znajomej aktorki. Aktorka, Rene, prowadzi pensjonat, w którym - między innymi - zamieszkuje ekscentryczna acz zubożała rodzina Palinode’ów. Wszyscy, poza 20-letnią osieroconą siostrzenicą, są już dość wiekowi, stąd nie dziwi nikogo, że dwójka z rodzeństwa zmarła w niedużym odstępie czasowym od siebie. Nie dziwi do momentu, kiedy lokalny lekarz zaczyna dostawać anonimy, sugerujące, że zaniedbał odkrycie, że oboje zmarli zostali otruci. Campion szuka motywu, szuka osoby wysyłającej anonimy, a zanim zlokalizuje zbrodniarza, natyka się na kilka innych tajemnic, usiłowanie zabójstwa i samobójstwo oraz uczestniczy w pościgu za karawanem.

To nie tak, że ta książka jest zła czy źle napisana, tylko sposób narracji jest dość przestarzały, a tempo powolne. Dialogi są zabawne, postaci świetne, opisy czasem zawierają perełki słowne (“na pierwszy rzut oka wyglądał jak tylna część słonia z pantomimy”), a jak ktoś lubi angielskie klasyczne kryminały, to może nawet będzie zachwycony.

#122/#2

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 1, 2020

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2020, kryminał, panie, klub-srebrnego-klucza - Skomentuj


Terry Pratchett - Pomniejsze bóstwa

To trochę zapomniany i niesłusznie niedoceniany tom, bo w zasadzie nie ma żadnych znanych z innych podcykli bohaterów - magów, wiedźm czy straży. Ale są małe państewka dookoła sporego akwenu wodnego, zamieszkałe przez podobnych ludzi, ale wierzących w różnych bogów - Efeb ze swoim wielobóstwem i filozofami, nie wahającymi się rzucić herezją (oczywiście pod warunkiem, że budynek ma miedziany dach) i Omnia z wiarą w jedynego boga, Oma. Czystości wiary przestrzega brutalna Kwizycja, dbająca o morale wiernych metodami może i brutalnymi, ale gwarantującymi odpracowanie grzechów jeszcze na ziemi. Brutha, nowicjusz zajmujący się ogrodem, niespecjalnie błyskotliwy, za to z ejdetyczną pamięcią, staje się uczestnikiem wyprawy pokojowej do Efebu; problem w tym, że słyszy głos małego, nieco zniszczonego życiem żółwia, który przedstawia się jako jedyny bóg Om, a formę swoją - bo przez Omnian przedstawiany jest jako wielki byk, płonący orzeł czy inne stworzenie o sporych gabarytach - wyjaśnia tym, że tylko Brutha w niego wierzy, mimo całego przedsiębiorstwa religijnego. Wyprawa pokojowa oczywiście okazuje się być krucjatą mającą na celu podporządkowanie pogańskich Efebian, a intryga, grubymi nićmi szyta przez bezlitosnego inkwizytora Vorbisa, sprawia, że Brutha kwestionuje wszystko, w co wierzył. Oprócz samego Oma, bo żółwik jest jak najbardziej realny i nawet zdarza mu się spowodować malutkie wyładowanie elektryczne.

To gorzka opowieść o religii i opresji; o ludziach, którzy zakładają szaty kapłańskie i czują się sami bogami. Oczywiście jest to gorycz kontrapunktowana pratchettowską ironią i przymrużeniem oka, finał daje nadzieję (mimo skomplikowanej rozgrywki wśród bogów). Zawsze może przyjść czas łagodnego proroka, który nie karze, a łagodnie napomina.

Inne tego autora tutaj.

#120-121 (przeczytałam też ponownie Carpe jugulum, gdzie kapłan wspomina proroka Bruthę).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 29, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, panowie, sf-f - Skomentuj


Zygmunt Zeydler-Zborowski - 7 kanarków Maurycego

Cała ta historia nigdy by się być może nie zdarzyła, gdyby Maurycy poszedł do kina.
… co jest pewną przesadą, bo historia się i tak by zdarzyła, tylko Moryś nie byłby w nią zaangażowany (a dwa kanarki miałyby dłuższe życie). W każdym razie, Moryś - młodzieniec raczej pierdołowaty i mało przebojowy - wraca do domu zamiast iść do kina, bo narzeczona, Joanna, wystawiła go do wiatru. Niespodzianka, zastaje w łóżku swojego współlokatora, Krzysztofa, właśnie Joannę w negliżu (tak, też uważam, że to było proszenie się o kłopoty). Ponieważ, jak wspomniałam, Maurycy nie jest zbyt asertywny, to właśnie on wyprowadza się z mieszkania na stryszku, biorąc ze sobą 7 kanarków, mimo że mieszkanie jest jego[1]. Zatrzymuje się u znajomej, Tereni, córki profesora; w nocy budzi go ktoś wchodzący przez okno do profesora, który niedługo potem - ale dalej to środek nocy - daje mu list i prosi o dostarczenie na drugi koniec miasta. Na miejscu Maurycy znajduje, tak, zwłoki właśnie Krzysztofa, panikuje i ucieka, ze strachu - wszak miał motyw - wybiera strategię wyparcia, nic nie zaszło, nic nie widział, tym bardziej, że indagowany profesor wypiera się całej sprawy, zrzucając to na zwidy. Co ciekawe, Krzysztof dzwoni do Maurycego i informuje go, że na jakiś czas wyjechał, a ojciec Krzysztofa pokazuje list nadany w Paryżu, pisany ręką syna, z informacją o zadomowieniu się w nowym miejscu.

Dopiero w połowie książki pojawia się duet Walczak-Downar (obydwaj w randze kapitana); trafiają przypadkiem po awarii samochodu do pałacu w Koronowie, gdzie odpoczywa warszawska śmietanka - między innymi ojciec Krzysztofa z młodą żoną i profesor, ojciec Tereski. Właściwe śledztwo zaczyna się od samobójczej śmierci profesora, który ewidentnie przestraszył się widoku władzy wykonawczej. Po nitce do kłębka trafiają do Maurycego i zaczyna ich zastanawiać fakt tajemniczego wyjazdu Krzysztofa. Tło jest bogate - aktor-pederasta[4], fałszerstwo czeku (czego Walczak nie cierpi, bo nic tak go nie nudzi, jak przestępstwa finansowe), kolekcja obrazów odzyskanych po wojnie, rzut oka na studiującą na Politechnice młodzież, znudzoną żonę przy mężu (niedwuznacznie zainteresowaną Downarem, bo to - mimo zagrypienia - mężczyzna postawny i przystojny) czy szantaż z powodu kolaboracji w czasie wojny. Do wyjaśnienia zbrodni przydają się kanarki Maurycego oraz para rogów, które zniknęły z pewnej ściany.

Się je: chleb z masłem i świeżą szynką, kawiorek, śledzik, tatar, sardynka, jajeczko w majonezie (na przyjęciu pod wódeczkę), bryzol i tort (w Bristolu), rumsztyki, a po rumsztykach steki cielęce i omlet z konfiturami na deser (w Kaskadzie), bitki wołowe z makaronem i omlet z dżemem (w pałacu w Koronowie, pyszne, ale mało!).
Się je (jak się jest kanarkiem): jabłka, biszkopty, sałatę, siemię lniane, osasepię (ususzona muszla mątwy).
Się reaguje na milicję:

- Panie profesorze, przyjechali z milicji.
Wiadomość ta wywołała konsternację. Na całym bowiem świecie, niezależnie od ustroju i szerokości geograficznej, słowo „milicja" czy „policja" oddziałuje w sposób deprymujący na ludzi choćby nawet najuczciwszych.

Się mówi slangiem: ustawić cizię na chatę, wyrolować zaflitowanego piklafona (?!?).
Się pije: wódkę [2], koniak, francuskie białe wino „Haut Sautene”, krupnik[3], wiśniak, drinki z jałowcówki, wermutu i soku ananasowego, grzaniochę (na grypę, oczywiście, z piwa, jaj i ćwiartki wódki).
Się pali: giewonty, Moryś nie pali.
Się przebiera: porucznik Kobiela za montera od telefonów w celu dokonania przeszpiegów w mieszkaniu podejrzanej.
Się nie ceni: kina amerykańskiego:
Film był podły, mocno szmirowaty. Wyszli z kina zniechęceni.
- Przepraszam, że zaprowadziłem cię na taką chałę - powiedział zmartwiony Maurycy.
Uśmiechnęła się i wzięła go pod rękę.
- Przecież to nie twoja wina, Moryś. Nie wszystkie filmy amerykańskie są dobre.

[1] No też nie do końca. Rzewna historia, wywalili Morysia za niewinność z akademika, plątał się po ulicy, aż zgarnął go życzliwy staruszek, właściciel kanarków, i zaproponował mieszkanie w zamian za opiekę nad ptaszkami, po czym umarł, a młodzieniec zaniedbane mieszkanie w kamienicy do rozbiórki przejął. A potem pozwolił mieszkać Krzysztofowi, synowi zamożnego architekta, który pokłócił się z ojcem i bez skrupułów wystawił Morysia za drzwi.

[2]

- Nie powinnaś mnie prowadzać na te ochlaje. Tylko sobie niszczę zdrowie (...).
- Nikt ci nie każe pić. Jak ci szkodzi, to nie pij.
Czekał tylko na to, żeby się odezwała. Wybuchnął.
- Łatwo ci mówić „nie pij". To się tylko tak gada. Spróbuj coś załatwić u nas w Polsce bez wódki. Zobaczysz. „Panie inżynierze, skoczymy na jednego", „Panie inżynierze, musimy to oblać", „No jak to? Nie napije się pan z nami?", „Heniu, cyk na drugą nóżkę", „Heniu, jak Boga kocham, ze mną się nie napijesz?". I tak wszędzie i tak w kółko. Aż do obrzydzenia. A spróbuj odmówić. Natychmiast stajesz się śmiertelnym wrogiem, człowiekiem podejrzanym, niegodnym zaufania, przyjaźni. Wychodzisz z obiegu, kończysz się. Tylko ten, kto chla wódę, ma u nas jakieś szanse życiowe.
Ale to nie do końca tak, że to żona zmusza męża do wypitki:
Zaróżowiona nienaturalnie twarz i błyszczące oczy świadczyły o tym, że pan inżynier pił do obiadu nie tylko fructovit.
- A, pan kapitan! (...) Napije się pan czegoś mocnego?
- Dziękuję, już piłem.
-Już pan pił? Cha, cha, cha. To dobre, to wspaniałe. Ja, prawdę mówiąc, też już piłem. Ale nie można inaczej. Trzeba dbać o zdrowie. Ta epidemia grypy[3]...

[3] Ponieważ jest sezon grypowy, chorują i świadkowie/podejrzani, ale też i Downar, który mimo gorączki łazi po mieście. Walczak leczy “domowymi metodami” i Downara, i - jak poniżej - profesora, bo *zupełnym przypadkiem* nosi ze sobą flaszkę spirytusu.

- Zabieraj to lekarstwo i aspirynę. Dosyć mam tego świństwa. Pan kapitan będzie mnie leczył krupnikiem, staropolskim krupnikiem. Czy słyszał kto, żeby dawna szlachta chorowała na grypę? Skądże! W dawnej Polsce grypa była zupełnie nieznana. A dlaczego? Bo pili krupnik, gorący krupnik. I nie tylko krupnik — dodał ciszej.
Pani profesorowa spojrzała na męża z wyrzutem.
- Ależ Józieczku, co ty wyprawiasz? Obawiam się, że masz większą temperaturę.
- Zrób nam krupniczku, kochanie - powiedział energicznie chory, który w obecności gościa czuł się o wiele śmielszy.
- Nie mam przecież spirytusu - próbowała argumentować sterroryzowana kobieta.
Walczak poderwał się i pobiegł do przedpokoju.
- Mam spirytus! - zawołał triumfalnie i wyjął ćwiartkę z palta.
Profesorowa musiała skapitulować.

[4]

Idziemy na ubaw.
- Gdzie?
- Do Podjemskiego. Nie znasz go?
- Do tego aktora?
- Właśnie. Zaprosił nas na wieczór.
Maurycy skrzywił się niechętnie.
- Słyszałem, że to jakiś zboczeniec.
- No pewnie. Stary pedał. Ale co ci szkodzi. Nie bój się.
- Nie zgwałci cię. Nie lubi takich drągali.
(...)
Ciekawie przyglądał się temu pulchnemu mężczyźnie, którego gładka, mocno napudrowana twarz przypominała raczej twarz podstarzałej kobiety.

Inne tego autora tu.

#119

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 26, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, kryminał, panowie, prl - Komentarzy: 2