Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Jerzy Edigey - Siedem papierosów Maracho

Ewa wzywa 07 #122

Spis osób:

  • Zosieńka Kolanko - przystojna blondynka, po czterdziestce[1], przy mężu, pali “Carmeny”
  • Rysio Kolanko - dobrze po pięćdziesiątce, z twarzą pooraną bruzdami, właściciel wytwórni mas plastycznych
  • Jan Ceglewicz - młody wysoki szatyn o przystojnej, wesołej twarzy, zaopatrzeniowiec, pali “Maracho”, bo od sportów ma chrypkę
  • Jadwiga Mariańska - emerytka, nie służą jej “Ekstra mocne”, pali “Caro”
  • Edward Strzelczyk - starszy, szpakowaty, prezes spółdzielni, woli “Marlboro”
  • Zygmunt Chodysz - wysoki o bardzo jasnych włosach, z zawodu ślusarz, ale też lewy napastnik “Gwiazdy”
  • Elka Grzankowska.- konduktorka w zgrabnym granatowym kostiumie i trochę śmiesznej furażerce, nie pali
  • porucznik Marian Balerski - od 6 tygodni w służbie, nie mniej przestraszony niż ofiary kradzieży
  • Piotr - muzyk, długie czarne kudły i długa broda, opowiada kawały i częstuje “Sportami”
  • Wacuś Daleczny - kelner z „Warsu", z niejednego pieca chleb jadł
  • Krystyna Fajencka - roznosicielka napojów i papierosów, z wykształcenia krawcowa
  • Andrzej Pakulski - kierownik „Warsu”, człowiek z zasadami

Żeby kupić bilet na miejsce w wagonie sypialnym na trasie Warszawa-Szczecin, należało się zorientować co najmniej trzy miesiące wcześniej. Punktualność pociągów pozostawiała wiele do życzenia (- Według rozkładu o szóstej trzydzieści pięć - wyjaśniła konduktorka. - A tak naprawdę? - upewnił się szpakowaty. - Jak Bóg da (...) - odpowiedziała konduktorka), warto było się spieszyć. Państwo Kolankowie (a konkretnie pan Kolanko, bo pani Kolanko wolała być obsługiwana) się nie ogarnęli, więc jechali w zwykłym przedziale, do tego dla palących. A że wszyscy palili, to nikomu nie przeszkadzało. Problem w tym, że niedługo po spróbowaniu egzotycznych papierosów "Maracho" (nowość, wyrabiana na licencji greckich "Papastratos") wszyscy zasnęli, a kiedy się obudzili, byli w zamkniętym przedziale bez pieniędzy i precjozów. Do akcji wkracza podporucznik Marian Balerski, przypadkiem znajdujący się w pociągu, nieco przerażona świeżynka, bo do tej pory zajmował się pijaczkami i drobnymi złodziejami. Organizuje kawę dla zatrutych pasażerów (- Kto zapłaci za kawę? - O tym porozmawiamy później). I jak w uczciwym kryminale z zamkniętym pokojem, milicjant po kolei eliminuje (a i dokłada, bo klucze uniwersalne miała załoga pociągu) podejrzanych.

W pewnym momencie pojawia się urocze, chociaż zdradzające pointę, nawiązanie do innego kryminału autora, "Wagonu pocztowego GM 38552".

Się pali: wiadomo, Maracho, ale oprócz tego Sporty (chociaż powodują chrypkę) i Carmeny. Caro wyszło. W ogóle, ze względu na intrygę, dużo się paleniu mówi, w tonie radosnym i z dowodami anegdotycznymi. Bo może i rakotwórcze, ale nikt w przedziale nie ma raka, a mimo palenia czasem i dwóch paczek dziennie od 40 lat starszy pan świetnie się czuje.
Się pije: ciepłe piwo, prosto z butelki, bo nie ma szklanek i kubków jednorazowych.
Się zarabia: etat w fabryce - 7 tysięcy. Ale jak się jest zawodnikiem pierwszoligowym, to za wygrany mecz jest premia 6 tysięcy. Do tego klub dokłada 150 tysięcy na przeprowadzkę, mieszkanie M-4 oraz talon na dużego Fiata albo Poloneza. W pociągu się zarabia na sprzedaży "lewych" papierosów i alkoholu, ze sporą marżą (co w socjalizmie nie jest dobrze widziane mimo obopólnej korzyści).
Genderyzm: ”A papierosa zapaliłam z prostej ciekawości. Kobiety są przecież ciekawe”.

[1]

... ale robiła wszystko. by wyglądać młodziej (...) Miał temu dopomóc dość ryzykowny makijaż i ubranie według stylu młodzieżowego pani Hoff. Liczne złote pierścionki, takaż bransoletka ,,pancerka" oraz nie mniej bogaty złoty zegarek miały wyraźnie wskazywać, że właścicielka tych błyskotek zalicza się do grona kobiet zamożnych.

Inne tego autora tu.

1/3

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 30, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, kryminal - Skomentuj


Monika Szwaja - Romans na receptę/Anioł w kapeluszu

Ze Szwają mam tak, jak z jedzeniem truskawek prosto z grządki. Są słodkie, pyszne, ale piach czasem zgrzyta w zębach i nie zastąpią sensownego posiłku na dłuższą metę. Książki czyta się świetnie, typowa lektura leżaczkowa, dowcipna, celna, ale ze względu na pojawiające się co jakiś czas idiotyzmy, powtarzalne wątki czy papierowość bohaterów (dobrzy są doskonali, źli, zwykle bogaci - mimo przebłysków - nie rokują) nie jestem w stanie traktować jej poważnie.

W "Romansie na receptę" 48-letnia Eulalia, zwana Lalą, redaktorka z telewizji, nagle odkrywa, że jej dzieci, bliźnięta, dorosły i wyprowadzają się z domu rodzinnego na studia. Samotność, depresja i smutek. Znajomy (i znany z poprzednich tomów psychiatra Grzegorz) niedwuznacznie sugeruje, że przydałoby się jej własne życie osobiste, mile widziane miłosne. Do stanów depresyjnych (i potencjalnego klimakterium, co życzliwie sugerują jej znajomi współpracownicy) dołącza najazd Hunów na jej dom: rodzice (cichy ojciec oraz matka, która jej serdecznie nie lubi, kocha za to idiotyczną szwagierkę), 10-letnie zarozumiałe dziecko szwagierki, którym rodzice się mają opiekować i - po pewnym czasie - sama szwagierka, ponieważ w tym czasie zaplanowała sobie remont[1]. Do tego dochodzą wpadające okazjonalnie w przerwach między wojażami i dzieci i wyrzucona z domu para ich znajomych - dziewczyna w niespodziewanej ciąży z niesłownym docentem i jej chłopak, co ją chce mimo nieswojego dziecka. Mimo zamieszania udaje się jej zrealizować fajny reportaż o górach, wyjechać w parę miejsc, dokonać akcji sabotującej dobrobyt niesłownego naukowca oraz poznać niesympatycznego pana, który z czasem okazuje się - jak to w romansie - nader sympatyczny. W tle dużo zachwytów nad Karkonoszami i ludźmi tam żyjącymi.

[1] Nie, nie rozumiem, czemu Lala zgodziła się na opiekę nad siostrzenicą u siebie w domu mimo pracy zawodowej i wyjazdów. Od biedy rozumiem, czemu rodzice Lali musieli mieszkać u niej w domu, żeby opiekować się wnuczką, chociaż funkcjonalnie nie wiem, co za różnica. Nie, nie rozumiem, czemu szwagierka po powrocie z wojaży nie mogła zamieszkać w pustym mieszkaniu swoich teściów, którzy mieszkali u Lali albo wręcz czemu teściowie nie wrócili do domu, pozwalając się szwagierce zająć swoją rodzoną córką.

Tytułowy "Anioł w kapeluszu" to emerytowana profesor psychologii, Jaśmina. Nagle umarł jej ukochany mąż, niedługo potem odeszła wieloletnia gosposia, dzieci rozjechały się po świecie, umarła staruszka-matka, samotność więc dopadła ją na wielu frontach. Po odwiedzinach u lekarza z sugestią depresji przeprowadza się z Warszawy do rodzinnego Szczecina, wyrzuca garsonki, kupuje luźne długie suknie i kapelusze i zaczyna żyć dla siebie. Ponieważ - nietypowo - akcje jest wielowątkowa, historia Jaśminy przeplata się z innymi historiami: nastoletniego Jonasza z rodzicami-karierowiczami[2], którzy niszczą syna w imię jego dobra, doprowadzając go do załamania nerwowego, Mirandy - studentki polonistyki, mieszkającej kątem u znanej z poprzednich tomów pani Lili, charakteryzatorki teatralnej - również w depresji po ciąży surogackiej. Jonasz, który uciekł z domu, ostatecznie trafia do domu Jaśminy, gdzie z pomocą przyjaciół (eleganckiego kloszarda Mirona, który okazuje się eks-milionerem, Mirandy i znajomych nauczycieli) wychodzi na ludzi[3]. W tle zachwyt przyrodą i spokojnym życiem.

[2] Jakkolwiek rozumiem założenia książki, tak postaci rodziców, którzy - mimo zaginięcia jedynego dziecka - bez wahania jadą na wycieczkę do Chin, bo opłacona, zostawiając na gospodarstwie płatną pomoc domową, jakby się bachor znalazł, są nawet nie z kartonu, tylko z płyty paździerzowej strugane.

[3] Wychodzi na ludzi za pomocą domu z ogrodem, książek, sympatycznej eks-policyjnej psicy Maszy oraz ad hoc zrealizowanej edukacji waldorfskiej, o której kilka słów się pojawia w książce.

Inne tej autorki tu.

#43-44

Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 29, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, beletrystyka, panie - Skomentuj


Terry Pratchett, Jack Cohen, Ian Stewart - Nauka Świata Dysku IV

Jak w poprzednich trzech częściach, krótka nowelka o Świecie Dysku przeplata się z zupełnie na serio wyjaśnieniami zjawisk fizycznych, które pojawiły się na styku realności i sf.

Część fikcyjna, pisana przez Pratchetta, opisuje awanturę o utworzony na Niewidocznym Uniwersytecie trzy tomy temu artefakt odwzorowujący Świat Kuli. Awanturę między magami, którzy uważali się za wyłącznych dysponentów swojego eksperymentu i Omnian, którzy - dość nietypowo jak na Dysk - uważali, że Ziemia jest kulą i życzyli sobie Świat Kuli mieć jako relikwię. Arbitrem oczywiście jest Patrycjusz Vetinari, ale do werdyktu wtrąca się również sam bóg Om.

Część naukowa, napisana przez duet biologa (Cohena) i matematyka (Stewarta) skupiona jest głównie na metodach badawczych, na ocenie rzetelności, powtarzalności i wpływie miejsca obserwacji na obserwację (np. czy jesteśmy w stanie zbadać trójwymiarową przestrzeń będąc obiektami dwuwymiarowymi lub zbadać wszechświat będąc w środku wszechświata). Opowiada o samej kreacji, teorii Inteligentnego Projektu i Wielkiego Wybuchu (i czy nie może być tak, że nowy wszechświat nagle wybuchnie w środku naszego salonu?), o najmniejszych cząsteczkach i czy naprawdę są najmniejsze, o tym, czy ludzkość jest wyjątkowa we wszechświecie oraz co robić z faktem istnienia bądź nieistnienia boga (i ilu ich jest).

Z przykrością muszę stwierdzić, że części naukowej nie zrozumiałam w całości (np. przestrzeni topologicznej, w tym przemiany filiżanki w pączek).

#42

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 28, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, popularnonaukowe - Skomentuj


Francis Durbridge - Moja żona Melissa

Brytyjska ramotka z przyjaznym inspektorem policji, Cameronem (tęgim, ale dobrze ubranym mężczyzną szkockiego pochodzenia). Guy Foster, niespecjalnie dobrze zarabiający pisarz, ma rozrzutną żonę. Okazuje się, że jednak gorzej jest, jak rozrzutna żona zostaje uduszona, a na niego wskazują wszelkie poszlaki. Niby w momencie zabójstwa pisał powieść w domu, ale nikt tego nie potwierdza, za to znany psychiatra ujawnia, że ma Guya w kartotece z diagnozą "schizofrenia/zaniki pamięci". Znajomi się od niego delikatnie odsuwają, w prasie artykuły niedwuznacznie dają do zrozumienia, że jest głównym podejrzanym. Dodatkowo w domu pojawiają się nagle ślady po zamordowanej żonie - jej pudło z kapeluszem, które wcześniej zniknęło, drogie rękawiczki, które miała feralnego wieczoru zanieść jako prezent na przyjęcie znajomego, list zostawiony na maszynie do pisania, włączona jej ulubiona płyta. Sytuacja się komplikuje, kiedy przyjaciel żony dostarcza mu zostawioną na przechowanie szkatułkę, w której Guy odkrywa bardzo drogą biżuterię i weksle na spore sumy, a przyjaciele plączą się w zeznaniach. Wyjątkowo - jak na kryminały - podejrzany ochoczo współpracuje z policją, a komisarz mu bez wahania wierzy. Ba, nawet zachęca go do prowadzenia samodzielnego śledztwa (a przynajmniej nie zniechęca).

Inne z tej serii.

#41

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 26, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, kryminal, z-jamnikiem - Skomentuj


Marcin Wicha - Jak przestałem kochać design

"Jak przestałem..." to trochę zbiorek felietonów o tym, do czego powinien być używany design, a nie jest, trochę też mały przewodnik po współczesnym wzornictwie. Że więcej warty dobrze zaprojektowany biletomat czy druczek na polecony niż "designerska" łyżka do makaronu, która "robi całą kuchnię". Świetnie napisany, należycie ironiczny, z doskonałą frazą (nie mogłam się powstrzymać, kilka zamieściłam poniżej), nie daje jednak recept na to, żeby świat był lepszy. Po szarości PRL-u, gdzie były rzeczy niezbędne, czasem "nawet ładne", wskoczyliśmy w projektowanie opakowań czipsów, farby ("Tajemnica gejszy" czy "Orszak faraona") czy bezpieczną pastelozę otoczenia. Czego mi zabrakło - więcej zdjęć; w tekstach pojawiają się opisy znanych lub mniej znanych projektów (plakatów, książek, urządzeń, samochodów), niektórych musiałam szukać w internecie.

Garść cytatów, wybór własny:

Do dzisiaj czuję się winny, ilekroć zdemoluję pudełko płatków, chociaż producent wyraźnie zaznaczył Hier öffnen.


*
Kilka lat wcześniej, w dekadencji PRL, można było drwić ze wszystkiego i wszystkich. Nagle przyszedł kapitalizm i wszyscy spoważnieli. Ogłoszono koniec ironii. Ironia była matką odstępstwa. Synonimem wyższości. Wyniosłości. Zarozumialstwa.

*
Jeśli projektom przypisać części mowy, to okładka Raportu [o stanie wojennym] jest rzeczownikiem. Wrogiem przymiotników (...) Rzeczownik wyraża zaufanie do czytelników. Przymiotnik maszeruje obok jak cień lub strażnik. Dopowiada, dociska, zaznacza. Dba, żebyśmy nie popełnili błędu w ocenie. Nie przeoczyli cech osoby lub rzeczy.

*
Bezosobowe formy: zrobiono, postawiono, spierdolono. Nikt nikogo nie złapano za czasownik.

*
Nad polskim projektowaniem wisi klątwa ładności.

*
Płynął z tego morał kolorystyczny: szarość to suma wszystkich podjętych decyzji. Na skali barw zajmuje miejsce nazywane "i tak wszystko jedno" ("wyjdzie na to samo").

*
Poszliśmy (...), żeby wysłuchać briefu (po co tyle pisać, lepiej się spotkać - jedno z ulubionych haseł klientów).
- Założenia projektu? - zagaił dyrektor czegoś tam państwowego. - Panowie, to wy jesteście artystami, proszę mnie nie pytać. Ma być ładnie.

Inne tego autora:

#40

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 23, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, 2015, reportaz - Komentarzy: 7


Shirley Jackson - Poskramianie demonów

Małe miasteczko w Vermont. Tym razem rozbudowana ilościowo rodzina: roztargniona matka (zajmująca się domem i dziećmi), ojciec - profesor wyższej uczelni, czwórka dzieci - Laurie (11 l.), Jannie (8), Sally (5) i Barry (2) oraz domowe zwierzęta przenieśli się z za małego domu do większego. Niespecjalnie celowo, tylko tak wyszło, kiedy okazało się, że sprzęt sportowy nie mieści się w szafie. A potem lawina ruszyła, w efekcie czego zamieszkali w dużym, kilkunastopokojowym domu z krzywym filarem.

Jak w przypadku "Życia" odczuwałam sporą irytację, tak tu głównie odczuwam rozbawienie - przeprowadzka dopiero mnie czeka. Wiadomo - trzeba wziąć poprawkę na szowinistyczne lata 50., kiedy udział męża w czymkolwiek ograniczał się do palenia cygar i wypisywania czeków. Moja ulubiona scena - żona dowiaduje się, że ma odwiedzić ich dom znajoma męża, pedantka i elegantka, więc sprząta, niszcząc resztki manicure i stosując urocze techniki pasywno-agresywne. Sporo pysznych cytatów i trafnych spostrzeżeń o obu tomach można znaleźć na blogu absolutnienieperfekcyjnej.

Inne tej autorki tutaj.

#39

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 21, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, beletrystyka, panie - Skomentuj