Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Zygmunt Janet - Dzień szósty

Ewa wzywa 07, zeszyt 131

Spis osób:

  • kapitan Paweł Rukat, ps. Buldog - ani najstarszy, ani też najbardziej doświadczony, ale szef zespołu
  • Jacek Kreubitner, ps. Panienka - choć żonaty od dwóch lat, nadal potrafi się zarumienić
  • Michał Wolański, ps. Płetwa - 100 kg wagi, nieprawdopodobnie szybki mimo 45 lat, umie robić kółka z dymu
  • Krzysztof, ps. Niania - rozwiedziony, ale nadal mieszka z byłą żoną, elegancki, pozornie życzliwie nastawiony do podejrzanych
  • Leopold Adamiak - dzielnicowy, długi, chudy i wąsaty
  • porucznik Urszula Husińska - chodzi na wszystkie akcje obyczajówki, także wtedy, gdy nie musi tego robić
  • Zielonka Zdzisław - handlarz kaszą i jajami, ale też znany na rynku walut i drobnego przemytu
  • Aniela Zielonka, ps. Mamuśka - żona Zdzisława, mimo wieku atrakcyjna[1]
  • Cuprowa - chudy kobiecy szkielet, sąsiadka Zielonków
  • Magda Zielonka - córka, studentka, lafirynda
  • Edmund Brycz - inżynier architekt, kochanek Anieli[2] i Magdy, elegant i damski bokser
  • Bryczowa - niewysoka, szczuplutka, z daleka wygląda na 18 lat
  • Jan Szukalewski, ps. Docent - dystyngowany antykwariusz po trzech wyrokach
  • Marcin Kaczorowski, ps. Ciuciek - długowłosy hippis z długimi, dziewczęcymi rzęsami, chłopak Magdy
  • Pawlak - uczynny kelner z Kongresowej
  • Piotr Kobzan, ps. Pan Piotruś - niewysoki, w przyciemnionych okularach, młodzik jeszcze, taki normalny
  • Aneta Rakińska - dziennikarka z Wrocławia, spod kloszowej spódnicy prześwitują jej majtki
  • Joanna Grzesiak - kurewka z dużymi łagodnymi oczyma spłakanej sarny
  • Anka Kulczyk - dama lekkich obyczajów, często pracuje razem z Grzesiak w duecie
  • Wieśka - 18-letnia sąsiadka Zielonków, śliczna, ale na jej twarzy widać niezrozumiałe zgorzknienie
  • Marek - brat Wieśki, uciekł z poprawczaka
  • doktor Ordzyński - emerytowany lekarz w szpitalu dla psychicznie chorych
  • Halina Kobzan - piękna kobieta, choć ze schizofrenią[3]

Ekipa, znana ze “Święta kobiet”, rozwiązuje tajemnicę morderstwa zamożnego handlarza bazarowego. Dżentelmen został brutalnie stuknięty w głowę, a walory ukryte sprytnie w żyrandolu - skradzione. Małżonka denata jest zrozpaczona głównie kradzieżą i powtarza monotonnie, że na obiad jadł pyzy. Wątków jest kilka - łasa na pieniądze córka, wstydząca się rodziców, kuzyn z Wrocławia, któremu denat nie chciał pożyczyć na ślub, kominiarz, lokalne cwaniaczki, co wydaje się dobrym tropem, bo skradziona biżuteria właśnie u nich się zaczyna pojawiać. Niania i Płetwa jadą do Wrocławia, gdzie oczyszczają kuzyna z podejrzeń, ale w efekcie pomyłki pokojów Niania nawiązuje przypadkiem intymny kontakt z dziennikarką (klepiąc ją w goły tyłek, bo myślał, że to Płetwa). Co ciekawe, dziennikarka mimo zajścia zaczyna spotykać się z Buldogiem.

Mimo dużego dystansu narratora do śledztwa i sporej dozy humoru sytuacyjnego, sama sprawa jest dość ponura (zemsta za oszustwo, doprowadzenie do wyczerpania nerwowego, próbę samobójczą i nieumyślne dzieciobójstwo). Narrator to widzi i mimo że chwilę wcześniej śmiał się z zabawnych sytuacji, końcówka jest minorowa.

Się je: pyzy, wołowinę w czerwonym winie, szyneczkę ze świeżą sałatką.
Się kupuje: księgę I Cing, żeby mieć poradę w śledztwie.
Się przemyca: spodnie sztruksowe z Zachodu.
Się pije: “nalewkę” śmierdzącą karbidem, koniak.

[1] Sort of.

Wszedłszy do sąsiedniego mieszkania przede wszystkim zobaczyłem granatową, obcisłą bluzkę z. napisem Blue Jeans, która zdawała się pękać, rozepchnięta monstrualnymi, godnymi Felliniego cycami, leżącymi niemal na tłustych, rozlanych udach równie ciasno opiętych poplamioną spódniczką, jaką noszą nastolatki. Ręce z trudem, jak mi się wydawało, mogły unieść złote pierścienie, obrączki i bransolety. Na krótkie, serdelkowate palce, z brudem wrośniętym w skórę, z całą pewnością nie zmieściłaby się już żadna ozdoba. Masywne, czerwonosine nogi obute były w lekkie brokatowo-złote sandałki. Głowa była uloczkowana. Twarz, w której wśród fałd tłuszczu z trudem można było dopatrzeć się nosa i oczu, była jeszcze dodatkowo opuchnięta od płaczu. Miałem przed sobą panią Anielę Zielonkę.

[2]

(...) Otóż nasza podfruwajka Anielka, która w rzeczywistości dobiega już pięćdziesiątki, ma swego ukochanego - popatrzył, jakie to zrobiło na mnie wrażenie, a że milczałem, mówił dalej: - Ukochany ma około trzydziestki. Jeździ groszkowym fiatem 125p. Ma młodszą od siebie żonę. która pracuje jako lekarz w praskim szpitalu. Sam jest inżynierem architektem. Zawsze gdy pan Zdzich wyjeżdżał za interesami, inżynierek zjawiał się u pani Anieli. Sąsiedzi mi mówili, że muzyka, że pani Aniela pięknie śpiewa przy takich okazjach, że przez firankę widać czasem, jak nago tańczą. Ten inżynier to dewiant, bo raz. że ze znacznie starszą od siebie, a dwa, że baba brudna, brzydka i wulgarna. Ale widać taki jego gust. (...) pani Aniela, aby złapać humorek, musi sobie rąbnąć. Inżynierek robi to wszystko na trzeźwo. Ma dwoje dzieci, a żona - przynajmniej sądząc po zdjęciu, które miał razem z kartą wozu - jeszcze niejednemu by się spodobała. Ale on woli panią Anielę.

[3] Niestety, autor powiela szkodliwy stereotyp, że “schizofrenii się dostaje” w wyniku traumy.

Inne z tego cyklu tutaj.

#53

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 27, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, kryminal, panowie, prl - Skomentuj


Danuta Frey - Fiat z placu Teatralnego

Ewa wzywa 07, zeszyt 130

Spis osób:

  • Kamila Wanacka - żona majora, mimo tureckiego kożucha łapie zimą grypę
  • major Marek Wanacki - mimo 35 lat udaje 20-latka z gołą głową na mrozie, jeździ żółtą ładą (z przydziału)
  • Zbigniew Bednarek (17 l.) - krótko ostrzyżony o pospolitej twarzy, po szczeniacku zaciąga się papierosem
  • Janusz Kamiński, ps. “Cygan” - zabójczy wąs i śniada cera, w spojrzeniu cwaniacki spryt kogoś, kto wierzy, że wszystkich przechytrzy
  • Jerzy Tomczyk - właściciel białego fiata, denat, śniada twarz z dużą, jasną blizną na czole, ciemne kędzierzawe włosy
  • Ilona Tomczyk - była żona Jerzego, ekspedientka w DT Centrum, ładna, lecz despotyczna twarz o wąskich, zaciętych ustach
  • Leśniewski - dyrektor Tomczyka, “na szczupłej, emanującej zdecydowaniem twarzy malował się wyraz pewności siebie, jaki daje władza”
  • Agnieszka Bartczak - personalna, zadbana brunetka w wieku balzakowskim, pulchne upierścienione ręce i obfity biust
  • dyrektor banku - opanowany, starszy pan o wyważonych ruchach
  • urzędniczka - z twarzą ”obojętną obojętnością kobiety zmęczonej pracą zawodową i zajęciami domowymi”
  • inżynier Jedliński - niemłody, szpakowaty o wyglądzie przedwojennego rotmistrza, który zamienił mundur na płaszcz burberry
  • Piotr Zakrzewski - naczelnik wydziału kryminalnego, o wyglądzie wojskowego zakochanego w dyscyplinie i musztrze
  • Henryk Siwek - właściciel warsztatu w Międzylesiu, smukła sylwetka wydawaje się należeć do kogoś młodszego niż twarz
  • Olczak - taksówkarz, młody, dość przystojny blondyn o przylizanych włosach i płaskiej twarzy, kark masywny jak u przedwojennego rzeźnika
  • prokurator Orłowski - Komenda Stołeczna, nadzoruje śledztwo ws. Tomczyka
  • pułkownik Kołodziej - szef Wanackiego, wyraża zgodę na plan śledztwa

Zima, kiepskie warunki drogowe. W wypadku zostaje uszkodzony biały fiat, kierowca i pasażer lądują w szpitalu. Nie jest to jednak zwykła stłuczka, bo w bagażniku auta zostają znalezione zwłoki mężczyzny. Zamordowany, magister inżynier Tomczyk, pracował ostatnie trzy lata na kontrakcie na eksportowej budowie (jego szef enigmatycznie “wymienił nazwę kraju”) , dzięki czemu mógł pozwolić sobie na konto dewizowe, kupno mieszkania i zakupy w “Pewexie”. Właśnie rozwodził się z żoną i specjalnie dla niej planował zakup nowego auta, żeby podzielić w ten sposób majątek. Śledztwo idzie w kilku kierunkach - zemsta za donos na poprzedniego kierownika zagranicznej budowy, mord rabunkowy przy okazji zakupu samochodu na giełdzie (denat właśnie wypłacił dolary i bony), kradzież, która poszła w złym kierunku, wreszcie klasyczny motyw małżeński.

Się je: chleb z serem (bialym albo żółtym), dżem, jajecznica, miód, sadzone na kolację (chociaż na ser major nie może już patrzeć, a o wędlinie nie ma mowy), pomidorową z ryżem, mielony z marchewką i kompot z jabłek (luksusy na milicyjnej stołówce).
Się pali: papierosy oraz cygaretki (przyjemny, aromatyczny zapach).
Bawiąc-uczyć: inżynier Jedliński wygłasza perorę o tym, jak źle i trudno jest Polakom za granicą, zwłaszcza w krajach o “przedziwnym cocktailu nowoczesności ze skrajnym zacofaniem i fanatyzmem, którego nie jesteśmy w stanie zrozumieć, ponieważ po prostu nie mieści się w naszej mentalności”.
Obyczajowo: żona Wanackiego jest chora, teściowa niechętnie pomaga przy dziecku (odbiera z przedszkola) i wraz z żoną “nabuntowują” dziewczynkę, że ojciec za długo pracuje.

Inne tej autorki tu, a inne z tego cyklu tutaj.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 26, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, kryminal, panie, prl - Skomentuj


Wojciech Wiktorowski - Na skraju niżu

Ewa wzywa 07, zeszyt 130

Spis osób:

  • kapitan Andrzej Zawadzki - KG MO, funkcjonariusz z tajemnicą
  • Janeczka - sekretarka Zawadzkiego, zaparza kawę, jak zwykle pogodna i zadowolona z życia
  • Roman Gutmann - podejrzany o twarzy podstarzałego playboya
  • Marian Kot - wspólnik Guttmana, przyjaciel i alibi, tyle że niedostępny, bo za granicą
  • Jerzy Malec - źródło informacji w sprawie Guttmana, denat
  • sierżant Kamiński - najbliższy współpracownik Zawadzkiego, stażysta
  • Tomasz Szlenk - pracownik Centrali Handlu Zagranicznego, znajomy Zawadzkiego
  • kapral Milecki - zarządza ekipą na miejscu zbrodni
  • Kawecki - internista, lekarz wezwany do przeziębienia, znajduje denata
  • Hanka - żona Zawadzkiego, nie odzywa się, ale istotna dla fabuły
  • Wacław Weber - przyjaciel Zawadzkiego, wypielęgnowany i ubrany jak z żurnala
  • major Marek Adamiec - szef Biura Kryminalnego KG MO, musi podejmować trudne decyzje
  • porucznik Bolesław Kalicki - niezwykle skromny, słynie ze swojego opanowania i dobrego humoru
  • kapitan Bartczak - przejmuje od Zawadzkiego śledztwo w sprawie Szlenka
  • Józef Musiał - zarządza warsztatem Gutmanna, niezwykle sprytny człowiek z dwoma wyrokami na koncie
  • Władysław Adamiak - młody na warsztacie, nieco gadatliwy
  • Stanisław Lipiński - znajomy Hanki Zawadzkiej, niezbyt sprawny w finanse
  • Lewandowski - eks-student, okradał gości hotelowych w Wielkiej Brytanii
  • Alfred Balicki - szwagier Gutmanna, posiadacz willi w Trójmieście

Kapitan Zawadzki uczestniczył w rozbiciu szajki przemytniczej, transportującej z Węgier do Polski złoto. Problem w tym, że wprawdzie udało się kanał przerzutowy zamknąć, ale mimo współpracy z jednym z przestępców, nie udało się złapać prowodyrów. Kapitan traktuje sprawę osobiście, zwłaszcza że najpierw ktoś zabił donosiciela, a następnie znajomego Zawadzkiego, przypadkiem zaplątanego w sprawę. Tym bardziej dziwne się wydaje zachowanie kapitana, który nagle wydaje się śledztwem niezainteresowany ku zgorszeniu podwładnego[1]. Dodatkowo zwierzchnik Zawadzkiego dostaje anonim, sugerujący, że kapitan szantażował donosiciela i uzyskiwał od niego gratyfikację finansową. Zawieszony w czynnościach funkcjonariusz podejmuje własne śledztwo również dlatego, że ktoś porwał jego małżonkę i zagroził jej śmiercią. Tytuł dotyczy niskiego ciśnienia w deszczowym sierpniu.

Bawiąc-uczyć: co to jest letraset.
Się pali: tak, niektórzy nawet zagraniczne.
Się pije: znakomity koniak, winiak, Vodka dry, bo ”inspektor postanowił godnie zaprezentować polską milicję. Wie pan zapewne doskonale... wódka z odrobiną wytrawnego Martini”.
Się je: stek, puszki z bułgarskim gulaszem.

[1]

- Dochodzi ósma. Chyba skończycie przed dziesiątą?
- Chyba tak.
- Świetnie. Ja... no cóż... ja... chyba już pójdę.
- Ależ. panie kapitanie - Kamiński popatrzył na niego osłupiały - zostały przecież przesłuchania, niedługo ma dzwonić lekarz, jest mnóstwo roboty...
- To prawda. Ale przecież wy tu będziecie. Poradzicie chyba sobie z takimi drobiazgami. Jeżeli nie, to oczywiście zostanę.
- Panie kapitanie - Kamiński mówił teraz bardzo cicho - to przecież nie o to chodzi...
- A o co?
- No, tak się po prostu nie robi.
- A dlaczego nie? Słuchajcie, sierżancie - podszedł bliżej do swojego podwładnego i powiedział zniżając głos - naprawdę nie wiem, o co wam chodzi. Została tylko normalna, rutynowa robota chyba dacie sobie radę beze mnie? Macie mój numer telefonu - jak będzie coś ważnego, zawiadomicie mnie i jak będzie trzeba, przyjdę. Jest ósma dzisiaj i tak nie będziemy już nikogo przesłuchiwać. O co więc chodzi?
- Właściwie o nic, panie kapitanie. Tylko o zasadę.
- A! Rozumiem. Urażona ambicja. Biedny stażysta, któremu każą odwalać czarną robotę. O to chodzi?
- Nie tylko...
- No to powiedzmy, że kiepsko się czuję, że miałem ciężki dzień i że najzwyczajniej w świecie mam ochotę pójść do domu. To wam wystarczy?
- Nie. I nie tylko mnie nie wystarczy! - Kamiński nie ukrywał już swojego oburzenia.
- Mało mnie to obchodzi. Nie będę się przed wami tłumaczył. Ani przed nikim innym. Czekam na telefon. Do widzenia.

Inne tego autora:

Inne z tego cyklu tutaj.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 25, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, kryminal, panowie - Skomentuj


O chodzeniu

Dużo chodzę. Bo nareszcie pogoda się zrobiła odpowiednia. Bo długo jest jasno, a przy moim SAD jak jest jasno, to przypominam chomiczka w kołowrotku i chodzę, dopóki się nie zmęczę. Bo muszę rozchodzić stres. Bo jak chodzę, to mi się dobrze myśli. Bo plecy mniej bolą niż przy całym dniu przed komputerem.

Zwykle kręcę się po pobliskiej Dębinie, ale czasem idę w losowe miejsce, może coś ciekawego znajdę. I tak wróciłam do dębieckiego fortu IXa, który wiosną - w przeciwieństwie do jesieni sprzed kilku lat - wygląda zaskakująco z pełną fosą. Przez kilka minut poczułam, jakbym po pół roku pandemicznego zamknięcia dostała w prezencie wycieczkę w piękne miejsce, a do tego kwadrans spacerkiem od domu. Czego tu nie lubić, zwłaszcza że wiosna, ptaki i kwiaty. Fort można obejść dookoła, żeby wejść do środka trzeba trochę brawury i bezczela, ale ładne widać i zza płotu. To mniej ładne - śmieci - niestety też.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 22, 2021

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tagi: debiec, forty - Skomentuj


Jakub Małecki - Saturnin

Współcześnie. Saturnin, 30-letni przedstawiciel handlowy mieszkający w Warszawie, ma mnóstwo kompleksów. Jest słoikiem, pochodzi z małej mieściny pod Włocławkiem, ma sporą nadwagę, kiedyś był mistrzem w podnoszeniu ciężarów, ale po skomplikowanym złamaniu ręki musiał sport zarzucić, do tego ma piegi na całym ciele. Oraz to imię - kto to widział, żeby mieć tak idiotyczne imię jak Saturnin. I w tym momencie życia do Saturnina dzwoni spanikowana matka, a z zalewu słów, którym matka maskowała zwykle niepokój i nieprzystosowanie, wynika, że 96-letni dziadek Tadeusz zabrał stary samochód i zniknął bez słowa. Saturnin wraca pod Włocławek, po drodze opowiadając swoją historię, w której liczne luki jest w stanie uzupełnić dopiero po 30 latach - czemu dziadek nalegał na takie imię, czemu rodzice się rozwiedli, a tata wydaje się być doskonale obojętny na fakt, że jest ojcem, wreszcie - czemu dziadek zniknął z domu i odnaleźli go na bagnach nad Bzurą.

I tak naprawdę losy Saturnina są tutaj najmniej istotne, bo to historia dwóch miłości - nieszczęśliwego związki Hanki i Witolda, rodziców bohatera oraz braterskiej miłości dziadka Tadeusza do siostry, Irki. Zwyczajna na pozór rodzina, w której wszystko niby jest jak w innych, okazuje się mieć tajemnice i nieprzepracowane traumy z czasów 2. wojny światowej. To jedna z niewielu książek (i to współczesnych), w której kampania wrześniowa to nie bohaterski przemarsz doskonale wyposażonych polskich wojsk, które jednak musiały ulec przewadze okupanta, tylko dramatyczna historia młodych mężczyzn i chłopców, którzy wcale nie chcieli walczyć z innymi, podobnymi im mężczyznami i chłopcami, ale musieli. W niewygodnych butach, nieprzygotowani na głód, rany i śmierć, wrócili przegrani do domów jako zupełnie inni ludzie, czasem nie mieli do czego wracać, a czasem nie wrócili w ogóle. Tadeusz wrócił, ale jednocześnie umarł kilkadziesiąt lat wcześniej w okopach nad Bzurą i jego ostatni zryw w wieku 96 lat, kiedy stwierdził, że tylko tam może umrzeć, był rozpaczliwą próbą przywrócenia porządku świata. I chyba właśnie o tym ta opowieść Małeckiego jest - o przywracaniu porządku w historii jego rodziny.

TL;DR - świetna książka i to nie dlatego, że dzieje się pod Włocławkiem.

Inne tego autora:

#52

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 20, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Bill Bryson - Piknik z niedźwiedziami

Gdy autor odkrył, że tuż koło jego domu w New Hampshire wiedzie Szlak Appalachów - ponad 3500 km trasy przez góry i doliny, od Maine do Georgii - oczywiście wpadł na pomysł, że przejdzie go w całości i napisze o tym książkę. Książkę, jak widać, napisał, ale czy udało mu się przemaszerować całą trasę? Zacznijmy od tego, że Bryson - inteligent z brzuszkiem - nie miał w zasadzie żadnego przygotowania do turystyki wyczynowej, nie wspominając o kondycji. Specyfiką Szlaku Appalachów jest brak większości udogodnień - nie ma na trasie schronisk i sklepów, a żeby nocować w szałasach, trzeba codziennie przejść dość wyśrubowaną normę kilometrów, więc wszystkie potrzebne rzeczy - namiot, filtr do wody, ubranie, jedzenie - trzeba nieść na własnych plecach. Kiedy autor trafia na najtrudniejszy odcinek szlaku, Hundred Mile Wilderness, rozbija w proch wszelkie romantyczne rojenia o powrocie do natury:

Natychmiast zrozumiałem, dlaczego odziany w aksamitną marynarkę Henry Thoreau posrał się tutaj w majtki.
Rozsądną decyzją było szukanie towarzysza na drogę, niestety większość znajomych to zignorowało lub odmówiło, pozostał niepijący alkoholik z jeszcze większą nadwagą - Stephen Katz.

Historia kilku wypraw, jakie podjął autor, przeplatana jest historią powstania Szlaku, smutną i niestety zaskakująco szeroko rozpowszechnioną listą idiotycznych decyzji politycznych i gospodarczych, przez które przyroda Stanów Zjednoczonych (i Polski, i pewnie innych krajów zachodnich) wygląda jak wygląda. Sama wyprawa, podczas której Bryson przeszedł blisko ⅓ Szlaku w różnych jego częściach, to zabawna (acz czasem w kategorii zabawnie przerażająca) historia dwóch laików, którzy bez przygotowania porwali się na wędrówkę po terenach trudnych, z amplitudą temperatury kilkadziesiąt stopni, nagłymi opadami i z prawie pionowymi podejściami skalnymi. Trochę opowieści poświęcone jest innym wędrowcom - od najgłupszych ludzi na świecie (Mary Ellen) przez ludzi roztargnionych, którzy gubili się nawet na prostej ścieżce (Chicken John) czy egoistów, zajmujących dla siebie całą chatę do ludzi uczynnych i pomocnych. Jak w innych opowieściach Brysona, dużo jest zdrowej i celnej szydery z otoczenia, zwłaszcza z Amerykanów; bardzo to podnosi przyjemność lektury, nawet jeśli nie kręci Was opowieść o wędrówkach.

Nazwiskizm: Constantine Samuel Rafinesque-Schmaltz.

Inne tego autora tutaj.

#51

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 17, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, panowie, reportaz - Skomentuj


3 maja

Tak, wiem, Majówkę ZOZI (a wcześniej ZOZO) miałam na własne życzenie. Było nie jęczeć w pięknych okolicznościach przyrody (Berlin - w 2015 i 2016, Praga, Uznam i Drezno), że bolą nogi, po co tyle chodzenia, miał być odpoczynek, następnym razem nie wychodzę z domu. To w ubiegłym roku nie wyszłam, bo nie było gdzie, w tym roku - bo w zasadzie cały weekend padało i było zimno w sam raz na zimową kurtkę. W maju. Zimową kurtkę. Rzutem na taśmę ostatniego dnia przez chwilę się przejaśniło, zdążyliśmy obejść Ogród Botaniczny zanim zaczęło znowu padać. Zdaję sobie sprawę, że wyjazdy majowe to była całkiem świeża tradycja, ale jednak chciałabym ją jeszcze trochę pokoontynuować. Z góry dziękuję.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 16, 2021

Link permanentny - Tag: ogrod-botaniczny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


O nieuniknionym

Jedną z metod mojej mamy na oswojenie strachu przed śmiercią było wspomnienie o - jak się wtedy nazywało - Cygance. Cyganka przyszła kiedyś w jakiejś sprawie do mamy do pracy, mama sprawę załatwiła, a kobieta z wdzięczności uparła się, żeby mamie powróżyć. Podobno wszystko wiedziała - o śmierci mamy ojca, o tym, że będzie miała dwoje dzieci, syna i córkę (córkę już miała, syna jeszcze nie), jakieś bardzo prywatne szczegóły się zgadzały. Wiarygodna więc. Wywróżyła mamie, poza innymi rzeczami, śmierć w wieku 83 lat, która miała nastąpić w bliskiej okolicy śmierci męża w wieku lat 82, więc to, które umrze później, długo samo się nie będzie męczyć. Bardzo ta historia mamę cieszyła, co jakiś czas wyciągała ją z zakamarków pamięci, odliczając, że jeszcze jej tyle lat życia zostało.

Wprawdzie owa Cyganka nie umiała przewidywać przyszłości, bo mama odeszła przed przyznanym jej hojnie limitem czasu, ale chyba odjęła trochę strachu, że to już. Mam nadzieję.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 14, 2021

Link permanentny - - Komentarze wyłączone


Connie Willis - Księga Sądu Ostatecznego

2054. Kivrin, studentka historii, podejmuje się pierwszej w historii kolegium podróży do Średniowiecza, do bezpiecznego roku 1320. Ma spędzić tam dwa tygodnie w okresie Bożego Narodzenia i wrócić 28 grudnia. Mimo że jest zaszczepiona na wszystkie znane wtedy choroby, merytorycznie przygotowana i ma dobrą legendę, jej mentor, pan Dunworthy, jest niespokojny, bo cała akcja odbywa się dość pospiesznie, a pan Gilchrist, zastępujący dziekana, który na urlopie, znany jest z lekkomyślnych i czasem populistycznych decyzji. Już po transferze do Dunworthy’ego przybiega Badri, technik zajmujący się koordynatami przenoszenia w czasie i usiłuje wyjaśnić, że jest problem, niestety jest już na tyle chory, że traci przytomność, zanim mu się to udaje. Technik jest pacjentem zero szybko rozprzestrzeniającej się epidemii grypopodobnej choroby, co jest jednym z powodów zamknięcia laboratorium podróży w czasie, drugim jest okołoświąteczny rozgardiasz i brak osoby decyzyjnej; Gilchrist, jak wspomniałam, nie życzy sobie przerywać eksperymentu, bo prestiż. Dunworthy miota się więc, usiłując znaleźć dziekana (podobno łowi ryby gdzieś w Szkocji) pośród odizolowanego Oksfordu, gdzie coraz więcej ludzi zapada na niespotykaną wcześniej chorobę, zaczyna brakować papieru toaletowego i jajek, dzwonniczki z Ameryki są wściekłe, bo przepadają im koncerty, William Gaddson ukrywa się przed nadopiekuńczą matką, a doktor Ahrens próbuje uzyskać szczepionkę, żeby zapobiec kolejnym śmierciom.

Kivrin przez jakiś czas po przeniesieniu jest zachwycona sielankowym krajobrazem zimowej nocy i ciszą, oznacza miejsce transferu, po czym malowniczo upozowuje się, żeby zostać uratowana. Niestety zaczyna czuć się bardzo źle, początkowo zrzuca winę na skutki przeskoku, ale w pewnym momencie traci przytomność. Uratowana przez rycerza Gavyna i dowieziona do domu żony jego pana, Eliwys, symuluje utratę pamięci, bo w gorączce nie była w stanie używać automatycznego translatora i mówiła w sposób niezrozumiały dla ludzi z XIV wieku. Próbuje się wpasować w życie, ale coraz więcej rzeczy przestaje jej pasować do zapamiętanych z historii faktów, wreszcie dociera do niej, że nie trafiła do roku 1320, a do 1348 - początku pandemii Czarnej Śmierci. To samo odkrywa Dunworthy i już wie, że Kirvin nie wróci do współczesności, bo przy zamknięciu laboratorium zniknęły parametry jej transferu.

Nie wiem, jak Willis to robi, ale musiała być świadkiem opisywanych wydarzeń w obu liniach czasu, tak rzeczywisty jest jej opis bałaganiarskiego środowiska naukowców w okresie świątecznym, tak wstrząsający jej świat w czasie pandemii dżumy. Jej opisy oksfordzkiej epidemii są żywcem skopiowane z mediów AD 2020, jedyne wyjaśnienie jest takie, że to zagubiona podróżniczka w czasie, udająca pisarkę i spisująca swoje obserwacje z licznych podróży.

Pierwszą osobą, jaką spotkali, była stojąca przed wejściem do kliniki kobieta w płaszczu przeciwdeszczowym, z tablicą opatrzoną napisem: PRECZ Z IMPORTOWANYMI CHOROBAMI. Towarzyszący jej mężczyzna w masce na twarzy otworzył im drzwi i wręczył przemoczoną ulotkę.
Dunworthy najpierw poprosił recepcjonistkę, by zawiadomiła Mary o ich przybyciu, a potem przyjrzał się ulotce. Wydrukowany tłustą czcionką nagłówek wzywał: WALCZ Z GRYPĄ! GŁOSUJ ZA WYSTĄPIENIEM Z UE! Poniżej znajdował się tekst następującej treści: “Dlaczego te Święta musisz spędzić z dala od najbliższych? Dlaczego musiałeś wbrew swojej woli zostać w Oxfordzie? Dlaczego grozi ci niebezpieczeństwo, że zachorujesz, a może nawet umrzesz? Dlatego, że Unia Europejska zmusza nas, byśmy wpuszczali do Anglii zarażonych cudzoziemców, my zaś nie mamy w tej sprawie nic do powiedzenia. Pewien indyjski emigrant, nosiciel śmiertelnie niebezpiecznego wirusa...”
Dunworthy spojrzał na odwrotną stronę mokrego świstka. “Głosując za wystąpieniem z UE, głosujesz za zdrowiem! Popieraj Komitet na Rzecz Niezależności Wielkiej Brytanii”.

Czytam tę książkę już chyba po raz czwarty, pierwszy raz w czasie pandemii, przez co jest jeszcze bardziej przejmująca. Za każdym razem nie umiem utrzymać suchych oczu, gdy Kivrin usiłuje zachować przy życiu ludzi, którzy ją uratowali - Rosamundę, małą Agnes, Eliwys, mieszkańców wioski czy wreszcie ojca Roche’a, ubogiego świętego o twarzy złoczyńcy. Ani wtedy, gdy doktor Mary Ahrens słania się ze zmęczenia, a pan Dunworthy poddaje się i zapada w chorobę. Za każdym razem mam za złe, że autorka nie zdobyła się na napisanie jeszcze jednego rozdziału (co by szkodziło, wszak i tak polskie wydanie ma 884 strony), zostawiając bohaterów w migotaniu okna transferowego i niepozamykane wątki.

To jedna z listy moich ulubionych książek.

Inne tej autorki tutaj.

#50

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 9, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, panie, sf-f - Skomentuj


Kawałki Poznania, odcinek 7

Kilka lat temu bywałam na Jeżycach codziennie, dowożąc lub przywożąc córkę z placówki edukacyjnej. Korzystając z wolnych chwil, zbierałam obrazki jeżyckich ulic w Projekcie Jeżyce, który sławy mi nie przyniósł, ale sprawił przyjemność spacerami. Teraz - z braku stacjonarnej szkoły - bywam raz w tygodniu, dowożąc młodzież na zajęcia dodatkowe; mam godzinę na zakupy w Lidlu i krótki spacer. Zaglądam w bramy, wchodzę na klatki schodowe, patrzę w niebo i na murale, zwłaszcza co jakiś czas odświeżaną reklamę seriali z Netflixa. Gdzieś jeszcze miałam listę ulic, których zabrakło mi do skończenia projektu kilka lat temu, a i na tych prezentowanych już na blogu się mnóstwo pozmieniało. W galerii znajdziecie wybór z ostatnich kilku tygodni.

W tym tygodniu kręciłam się po Kochanowskiego, próbując wślizgnąć na pewne nietypowe podwórko (nie udało się). Wtem mija mnie dwóch młodych ludzi, jeden rzuca "Proszę pani, a w sklepie są lodu Ekipa!". I tak się zastanawiam, czy chcieli się podzielić radością, czy to jednak była zaawansowana szydera. Dajcie znać w komentarzach, łapka w górę.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 7, 2021

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Tag: murale - Komentarzy: 3