Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

The Affair

Świetny[1] serial wczoraj[2] oglądałam, momenty były[3].

Noah, nauczyciel, ojciec czwórki dzieci, wierny małżonek z dużym stażem i aspirujący pisarz, przyjeżdża na wakacje do Montauk na Long Island, do domu teściów. Tu jeszcze dobitniej do niego dociera, kiedy patrzy na teścia - bogatego pisarza bestsellerów - i słucha jego kąśliwych uwag, że jest słabo zarabiającym nieudacznikiem, jedna wydana książka wiosny nie czyni, bo drugiej nie napisze, że jego życie nie jest takie, jakim by je chciał widzieć. Pierwszego dnia poznaje Alison, kelnerkę w rodzinnej restauracji, która go fascynuje, więc na początku przypadkiem, potem już celowo zaczynają ze sobą spędzać czas, mimo że Alison również jest mężatką. Dwa pierwsze sezony pokazują romans Noah i Alison, jego wpływ na obie rodziny, a dodatkowo przeplatane są na początku enigmatycznymi przesłuchaniami w sprawie czyjejś śmierci. Sezon trzeci, który dzieje się trzy lata po zakończeniu procesu i po wyroku, wyhamowuje akcję, skupiając się w zasadzie głównie na Noah. Sezon czwarty, moim zdaniem najlepszy, to niespodziewana wyprawa Noah i Cole’a, pierwszego męża Alison, którzy szukają zaginionej tej ostatniej. Sezon piąty w planach[5].

I tu wchodzi to, co jest dla mnie najciekawsze w tym serialu - każdy odcinek pokazany jest z dwóch perspektyw: Noah i Alison (potem dochodzą inni bohaterowie), które czasem różnią się drobnymi szczegółami, ale przez to wydarzenia mają zupełnie inną wymowę. Czasem to drobiazgi - inny dialog, inne ubranie, kto inny robi pierwszy krok, czasem wydarzenia są zupełnie inne. Na początku łapałam się na tym, że przyjmowałam perspektywę pierwszego narratora jako prawdziwą, dziwiąc się, że druga osoba sytuację pamiętała zupełnie inaczej (czyli niezgodnie z prawdą). Doskonała robota reżyserska i aktorska, oraz - jak na serial amerykański - dość nieprzewidywalna fabuła.

[1] Bez obaw można obejrzeć dwa pierwsze sezony, ominąć sezon trzeci, albowiem ani nic nie wnosi, ani nie jest połączony w jakikolwiek sposób z innymi[4] i szybko wskoczyć w sezon czwarty[5].

[2] Wiadomo, że nie wczoraj, bo cztery - nie za długie, ale cztery - sezony.

[3] Owszem, jest sporo scen erotycznych, trochę damskiej nagości, ale po jednym-dwóch odcinkach robi się to nużące.

[4] Dla tych, co nie chcą oglądać, streszczę: Abnu jlpubqmv m jvęmvravn fxemljqmbal cemrm qrzbavpmartb fgenżavxn v hmnyrżavbal bq Ivpbqvah, n pujvyę cóźavrw xgbś pupr tb mnovć. Cemrpvan zh gęgavpę fmlwaą, ngnxhwr fnzbpuóq, śyrqmv v tebmv. Glyr żr avr, ob Abnu zn CGFQ v mjvql, jvęp an xbavrp frmbah vqmvr an eruno v whż wrfg qboemr, avxg avr cnzvęgn b jlqnemravnpu m grtb frmbah.

[5] Niestety będzie sezon piąty, który ma się dziać za 30 lat (sic!) i będzie zawierał Annę Paquin (Sookie z True Blood). Dlaczego?! Obejrzę, bo mam syndrom sztokholmski, ale niechętnie.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 2, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Andrea Maria Schenkel - Dom na pustkowiu

Dziennikarka, która na bawarskiej wsi spędziła pierwsze powojenne wakacje, kilka lat później przyjeżdża, żeby napisać reportaż o drastycznym morderstwie w odosobnionym gospodarstwie Dannerów. Zbrodniarz zatłukł siekierą małżeństwo rolników, ich dorosłą córkę Barbarę, dwójkę jej dzieci (siedmiolatkę i dwulatka) oraz służącą, która tego dnia rozpoczęła pracę u rodziny. Opowieść jest zlepkiem wywiadów z mieszkańcami wsi (sąsiadami, którzy zbrodnię odkryli, wójtem, proboszczem, koleżanką małej Marianny, siostrą służącej), przeplatanych modlitwami oraz pierwszo- i trzecioosobową narracją, opisującą przygotowania do zbrodni i samo zabójstwo. Ludzie wprawdzie odżegnują się od plotek, ale chętnie opowiadają o podobno kazirodczych stosunkach starego Dannera z córką i podejrzeniach, że młodsze dziecko może być owocem takiego związku, skąpstwie starego, dewocji starej Dannerowej czy wreszcie wspominają starą sytuację z czasów wojennych, kiedy w gospodarstwie samobójstwo popełniła Polka, podobno wykorzystywana i bita przez gospodarza, o czym wiedziała cała wieść.

Książka w nieco zawoalowany sposób wyjaśnia, kto i dlaczego zabił, ale to chyba inwencja własna autorki, ponieważ kanwą dla opisanych wydarzeń jest rzeczywista historia, która wydarzyła się tuż po pierwszej wojnie światowej w miejscowości Hinterkaifeck, gdzie przestępca nie został nigdy ujawniony. Książka mnie specjalnie nie zachwyciła, nietypowa forma nie poprawia brutalności opisu i raczej reportażowego, niż powieściowego ujęcia. Zabieg stopniowego ujawniania ciemnych stron rodziny Dannerów, który miał chyba w pewnym stopniu usprawiedliwić ich śmierć (oczywiście poza dziećmi), nie trafił do mnie zupełnie.

#33/#5

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 29, 2019

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2019, panie, kryminal - Skomentuj


Marta Rysa - Upiór w bloku. Kryminałki mieszkaniowe

Nie mam dużego doświadczenia w wynajmowaniu mieszkań, ale sprzed lat pamiętam to traumatyczne popołudnie, kiedy po wizycie w biurze wynajmu udałam się z TŻ na poznański Górczyn, żeby obejrzeć “duży, samodzielny pokój w willi z ogrodem”, w którym chcieliśmy przemieszkać pół roku między wyprowadzką z akademika a wprowadzeniem się do zakupionego mieszkania. Ostatecznie było to ponad 9 miesięcy, doliczając czas na wyjście ze stanu deweloperskiego, ale to inna historia. Wracając do wspomnianego popołudnia, willa była, ogród był, właścicielka jednak zamiast wejść do głównego budynku, zaprowadziła nas do betonowej szopy w ogrodzie, połączonej korytarzem z budynkiem właściwym. Szopa składała się z korytarzyka, z którego można było wejść do dwóch pokoi. Jeden z pokojów był już zarezerwowany, mogliśmy wybrać drugi, w którym mieściły się dwa łóżka i stół oraz okno, wychodzące na ciemnawy korytarzyk. Kuchnia i łazienka mieściła się w piwnicy willi, do której można było dojść zimnym, nieogrzewanym korytarzem, współdzielona z mieszkańcami drugiego pokoju. Zdziwienie właścicielki, że nie rzucamy się podpisywać umowy, bo to świetna okazja i ma już innych chętnych, było autentyczne, podobnie jak moje zdziwienie, jak bardzo opis pośrednika różni się od stanu zastanego. Przemieszkaliśmy gdzie indziej.

I o tym mniej więcej jest “Upiór”. Marta szuka cichego mieszkania w Warszawie lub okolicach, marnując mnóstwo czasu na odkrywanie rozjazdu między opisem a rzeczywistością oglądanych lokali. Liczenie powierzchni podłogi przy skosach rozpoczynających od wysokości metra, pleśń i grzyb zamaskowane opisem “do lekkiego odświeżenia”, meble, których lokator nie może ruszyć, egzotyczne rozwiązania estetyczne czy wreszcie nieoczekiwane sąsiedztwo. Ważniejszą jednak grupą obserwacji są te dotyczące ludzi - właścicieli i ich rodzin, pośredników czy sąsiadów. I jakkolwiek socjologiczne obserwacje narratorki są fascynujące, tak jednak nie zawsze są merytoryczne (gadatliwy pośrednik, narzekający na to, że klient wyjechał za granicę i zapłacił za rozmowę międzynarodową, kolejny, którego zsunięta skarpetka była clou historyjki, ocena egzotycznego wyglądu tej i innej osoby). Niekoniecznie.

#32

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 27, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, beletrystyka, panie - Skomentuj


O drugich razach, czyli wokół jeziora Góreckiego

To nie do końca był dzień odwiedzania tych miejsc, w których już byłam, bo o względnym poranku pojechałam zawieźć drożdżowe z rabarbarem i kruszonką na piknik w Komornikach, zasilając szkolną kafejkę. Na pikniku drożdżowe zeszło w ciągu niespełna godziny, a ja pierwszy raz w życiu trzymałam w rękach węża. Zbożowego. Wcale nie są oślizgłe, tylko suche i ciepłe. I wchodzą pod pachę, za to nie lubią włosów. Nie mam żadnych zdjęć, bo się tak podekscytowałam, że zapomniałam.

W Jeziorach bez zmian: jak poprzednio konwalie przekwitły, wycieczka doszła do podobnego punktu, nie docierając do widoku na zameczek, a brama do Muzeum była zamknięta, więc i tym razem nie. Lody w Puszczykowie zaliczone, ale tym razem obyło się bez kleszcza w TŻ-ie.

O poprzednim razie tutaj (2016). Oraz GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 26, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: puszczykowo, wpn, jeziory, jezioro-goreckie - Skomentuj


O konsumpcji w Dreźnie

Jednym z polecanych turystycznych miejsc jest Pfunds Molkerei (Bautzner Straße 79), mleczarnia założona przez braci Pfund w 1880 roku. "Najpiękniejsza mleczarnia świata" według wpisu w księdze rekordów Guinnessa, początkowo była odpowiedzią na brak świeżego mleka w mieście - zamiast sprowadzać mleko z okolicznych wsi, przedsiębiorczy bracia przywieźli do miasta krowy i doili je na oczach klientów. Aktualnie krów nie ma, jest za to obszerny sklep z nabiałem, kosmetykami i czekoladą, na bogato (i jak mówię, że na bogato, to jest wszystkiego mocno) ozdobiony ręcznie malowanymi w style neorenesansowym kafelkami Dresdner Steingutfabrik Villeroy und Boch. Do zakupów można szklaneczkę zimnej maślanki (trochę brr, ale na przykład TŻ lubi), albo bardziej tradycyjnie kawę i ciastko w restauracji na pięterku (ale tu już bez kafelków). Sklep, co nietypowe dla Niemiec, jest otwarty też w niedzielę (ale krócej, do 15).

Pfund Milkerei

Drugim w pewnym sensie kulinarnym miejscem w Dreznie, które chciałam odwiedzić, był Pasaż Artystycznych Dziedzińców (Kunsthofpassage, z wejściami od ulic Görlitzer Strasse 23/25 albo Alaunstrasse 70). Cała okolica pełna jest etnicznych restauracji, a w samym pasażu, składającym się z kilku połączonych ze sobą przejściami podwórek, są sklepiki z rękodziełem i kawiarenki. Ale to, co mnie przyciągnęło, to architektura, nieco przypominająca projekty Hundertwassera.

Kunsthofpassage

Ale że nie chodzi tylko o zwiedzanie i restauracje (o czym poniżej), będzie i o sklepach. Ponieważ zauważyłam piekarenkę tuż obok apartamentu, który wynajęłam[1], wygodniej i sprawniej było iść rano po zakupy niż szukać śniadaniowej kawiarni. W piekarence pani już trzeciego dnia witała mnie jak stałego klienta, czego tu nie lubić. Poza tym Niemcy mają Lidla, który nie różni się wiele od polskiego, bardziej egzotyczne są zakupy w delikatesowych REWE czy w Konsumie (sic!), mieszczącym się w Centrum Galerie Dresden (gdzie się wybrałam, bo jest Primark i Rituals[2]).

Przystawki ze Sweet Greece / Fontanna przy Centrum Galerie Dresden

Restauracje:

  • Little India, Louisenstraße 48, mała indyjska restauracja, wieczorami pełna
  • O Português, Bürgerstraße 30, domowa kuchnia portugalska
  • Sweet GREECE, St. Petersburger Straße 32, kuchnia grecka (wybrana głównie dlatego, że czynna w środku dnia, co bywa trudne w Niemczech)
  • Enotria da Miri, Kleine Brüdergasse 1, kuchnia włoska (wybrana jak wyżej plus bardzo blisko Zwingera, a bez cen dla turystów)
  • Café Vis-á-Vis, An der Frauenkirche 5, kawiarnia tuż przy Tarasach Bruehla
  • Restaurant Olympia, Altmarkt 21, Chociebuż, kuchnia grecka (w zasadzie grecko-niemiecka, jedzenie w porządku, ale każda potrawa utopiona w dziwnym sosie typu tysiąca wysp).

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Apartament okazało się być przestronnym poddaszem, czyściutkim i świeżo wyposażonym, w wyremontowanej kamienicy z widokiem z jednej strony na ulicę, z drugiej na szereg połączonych ze sobą podwórek. Na podwórkach mini-kurnik (kury i przepiórki!) oraz koty. Naliczyłam co najmniej siedem (jasno-szary brytopodobny, biały długowłosy, dwa pręgowane szare, łaciaty biało-szary, dystyngowany rudowłosy i szczupły egzotyczny), z czego kilka przychodziło bezczelnie się domagać uwagi, a szary pręgowaniec na sam koniec władował nam się do apartamentu i oświadczył, że on (ona) tu mieszka. Gorąco polecam, aczkolwiek trzecie piętro bez windy, więc się trochę trzeba nachodzić.

Widok z okna / Kościół opodal / okolice Louisenstrasse Lokalesi

[2] W Primarku głównie skupiliśmy się na haulu dla młodzieży, bo ja próbuję uprawiać minimalizm (nie będę recenzować, tylko powiem, że koszulka z Minecraftem zawsze na propsie), a do Rituals TŻ wybrał się po wodę toaletową, która okazała się być sezonowa i już nie. Nic to, zawsze z R. wracam z obłędnie pachnącymi żelami pod prysznic w piance.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 26, 2019

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: chociebuż, cottbus, dresden, drezno, niemcy, majowka2019 - Skomentuj


Dead to Me / After Life

Dead to Me

Jen (Christina Applegate) jest w żałobie - ktoś potrącił jej męża i uciekł z miejsca wypadku. Policja rozkłada ręce - brak świadków, brak śladów. Strata ma ogromny wpływ na jej życie - jest jedyną żywicielką rodziny, ma na głowie odpowiedzialność za dwóch synów, nie jest w stanie efektywnie pracować, nie sypia dobrze bez używek, a gniew, który czuje, niszczy ją wewnętrznie. Na spotkaniu grupy terapeutycznej, którą kontestuje, ale niechętnie chodzi, bo i tak nie wie, co ze sobą zrobić, poznaje Judy (Linda Cardellini, ta z "Freaks and Geeks"), która - jak początkowo twierdzi - straciła narzeczonego; panie błyskawicznie się dogadują, nadają na tych samych falach i są dla siebie wsparciem. Jen odkrywa bardzo szybko, że chłopak Judy żyje, ale mimo oszustwa, które okazuje się ukrywać inne tragedie, panie pozostają w przyjaźni. Mimo że widz na koniec pierwszego odcinka dowiaduje się oczywistego rozwiązania fabularnego - to Judy potrąciła męża Jen i uciekła. W trakcie pierwszego sezonu wychodzi wiele do tej pory skrywanych tajemnic.

Opinie na temat serialu są dość skrajne: jedna grupa narzeka, jak w ogóle można w sposób komediowy wyśmiewać ludzką tragedię i pokazywać w pozytywnym świetle przestępczynię oraz czemu u licha trzeba ciągnąć to cały sezon, skoro wszystko wiadomo po pierwszym odcinku. Druga grupa, do której się wpisuję, raczej zauważa inteligentny humor, pozwalający widzieć nawet w dramacie to, co zabawne i sprytną konstrukcję scenariusza, dzięki czemu absurdalnie kibicujemy zarówno Jen (która chce ukarać sprawcę zbrodni i znaleźć kruchy spokój ducha), jak i Judy (pokaleczonej optymistce, która znalazła się w złym czasie i złym miejscu). To jest serial amerykański, ale egalitarnie drwi z kultu terapii, lifestyle’owego coachingu i prób zamiatania pod dywan problemów.

After Life

Dla odmiany, "After Life" to brytyjskie podejście do analizy żałoby. Tony (Ricky Gervais) jest wdowcem, jego ukochana żona odeszła po długiej chorobie nowotworowej. Każdy dzień Tony’ego wygląda tak samo - budzi się, przypomina sobie, że jego żony już nie ma, wyprowadza psa, idzie na cmentarz, na terapię i do domu opieki, odwiedzić swojego ojca z demencją, wreszcie pojawia się w pracy. Jest dziennikarzem w darmowej gazecie, co kompletnie nie daje mu poczucia sensu (reportaż o plamie na ścianie czy dziecku wyglądającym jak Hitler), tym bardziej, że czuje, iż otaczają go sami nieudacznicy. Zasklepia się w bólu, ale - ponieważ ojciec oraz pies - nie decyduje się na samobójstwo, choć jego życie bez żony nie ma już sensu; wybiera rezygnację z jakiejkolwiek ogłady i uprzejmości, a zgryźliwa szczerość będzie jego supermocą. Problem w tym, że ludzie dookoła niego chcą mu pomóc - wysyłają go na randkę, sprzątają, angażują się w jego życie, co przypomina mu czas sprzed śmierci żony, tym bardziej, że żona pozostawiła mu serię filmów, którymi próbuje pomóc Tony’emu w codzienności - zmywaj naczynia, wychodź na powietrze, dbaj o psa, bądź miły dla ludzi, którym na tobie zależy.

Mnóstwo mądrych, refleksyjnych dialogów, świetne postaci drugoplanowe - mądra i ciepła seksworkerka Daphne, absolutnie modelowy terapeuta-palant, przerażająco smutny narkoman Julian czy wreszcie Anne, starsza dama spotykana przez Tony’ego na cmentarzu, gdzie rozmawia ze zmarłym mężem, do tego piękne brytyjskie nadmorskie miasteczko - wszystko jest pysznie zniuansowane.

W obu przypadkach planowane są kolejne sezony, co mnie cieszy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 25, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Smak stokrotek (O sabor das margaridas)

Rosa, funkcjonariuszka Straży Obywatelskiej z krótkim stażem, przybywa do małego miasteczka[0] w sprawie zaginięcia Marty, pracowniczki stacji benzynowej, która w trakcie śledztwa okazuje się mieć drugie źródło utrzymania - prostytuuje się, a filmami nagranymi podczas schadzek szantażuje klientów. Lokalna policja traktuje sprawę dość powierzchownie - komendant właśnie odchodzi na emeryturę, a jego następca zajmuje się głównie śledzeniem pomyłek Rosy, wsparcia ze stolicy nie ma[1], bo akurat odwiedza ją papież. Szybko okazuje się, że Rosa przyjechała do miasteczka z własnym śledztwem, podczas którego odkrywa zwłoki 11 zamordowanych kobiet.

Zachęcona dwoma dobrymi hiszpańskimi serialami i obiecującym opisem, dałam się złapać na najgorszy (jak do tej pory) serial na Netflixie. Intryga polega na tym, że Rosa nikomu nie mówi o istotnych odkryciach, bo po co. Oprócz wątku głównego pojawia się mnóstwo innych, obyczajowych, z których tylko niektóre w ogóle kleją się ze śledztwem - handlująca jajkami Maruxia, właścicielka hotelu okradająca lokatorów, rudy nastolatek fotografujący co ładniejsze panny “dla kuzyna, co ma agencję”[3], nauczyciel-pedofil, który nagle - w trakcie śledztwa, podczas którego wykazano mu związek z zaginioną Martą - wpada na pomysł podania środka usypiającego nieletniej córce policjanta, żeby ją podotykać. Są i sataniści, kradnący z kościoła świece i montujący instalacje z czaszką kozła. Wszystkie tropy śledztwa prowadzą do klubu dla panów, którego obecność w małym miasteczku zupełnie nie dziwi ani nie niepokoi. Rosa rozpoczyna dochodzenie w przebraniu, co polega na tym, że na zmianę chodzi do klubu przesłuchiwać właściciela, a potem w peruce i skórzanych portkach udaje homoseksualną klientkę (nikt jej nie rozpoznaje, nawet jak wychodzi przypadkiem bez peruki). Dowody (na przykład wybity ząb w idealnie posprzątanym wnętrzu) leżą tygodniami[4], dopóki policja się o nie nie potknie. Ale najbardziej chyba osłabiający jest powracający motyw zięcia komendanta, który zamiast pracować ogląda porno, a wieczorami symulując aktywność zawodową, spotyka się z damą negocjowalnego afektu, którą przebiera w czerwone ciuszki i okazjonalnie smyra nożem. Słabszy nawet od wyjaśnienia tajemnicy śledztwa Rosy.

[0] Miasteczko jest małe. Tak na kilkanaście tysięcy mieszkańców. Dlatego Rosa kilka dni przetrzymuje znalezionego psa, należącego do małej dziewczynki (wnuczki komendanta), ponieważ “nie ma czasu go odwieźć”, podobnie jak ojciec i matka dziewczynki nie fatygują się do Rosy mimo rozmów telefonicznych.

[1] Tyle że nie. Poza trójką detektywów ze Straży za kadrem kręci się całe mnóstwo bezimiennych techników, oddziałów szturmowych i analityków. Oczywiście kompletnie się w śledztwie nie liczą poza dawkowanymi informacjami typu “przysłali analizę”[2].

[2] Rzecz się dzieje w 2018, więc oczywistą oczywistością jest wysyłanie wszystkiego w paczkach w formie drukowanej, nie za pomocą e-maili czy służbowego systemu obiegu dokumentów.

[3] Jaki to był zły wątek! Córka komisarza zgadza się na sesję, podczas sesji rudy zachęca ją do rozebrania się, próbuje całować, ale ponieważ nie jest chętna, udostępnia jej gołe zdjęcia w Internecie. Dziewczynie wyjaśnia, że ktoś mu ukradł twardy dysk, dziewczyna mu wierzy. Kiedy ojciec-policjant znajduje dysk w domu delikwenta, ten mówi, że widocznie się zapodział. Konsekwencją ujawnienia zdjęć jest pojawienie się dwóch wyrostków, którzy wciągają córkę policjanta do samochodu, żeby ją wykorzystać erotycznie.

[4] Nie wspominając o dowodzie z prywatnego śledztwa Rosy, który dwa lata leżał w rowie i czekał.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 24, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Andrzej Sapkowski - Lux perpetua

TL;DR - pierwszy tom tak, pozostałe niech ktoś Wam streści.

Żeby nie trzymać Was w niepewności, to od razu powiem, że srodze mnie tom trzeci (yay! ostatni!) rozczarował, jeszcze chyba bardziej niż drugi. Jakbym miała zarysować fabułę, to Reynevan - na wstępie obłożony ekskomuniką - miota się między obowiązkiem (uczestniczeniem w napadach na kolejne śląskie miasta przez husytów) a potrzebą serca (szukaniem Nikoletty, zwanej też Juttą). W tym celu szantażuje (sprzedajnego kościelnego) i sam jest szantażowany (przez sympatycznego przedstawiciela Inkwizycji), wchodzi w alianse (niechętnie z głupawym księciem litewskim, chętniej z żydowską wojowniczką Rixą), leczy, załamuje się po cb antłrw śzvrepv Whggl v cemrjvqljnyarw Fnzfban (frevb, żnqan m avpu avr wrfg cbgemroan nav avpmrtb avr jlwnśavn, mjłnfmpmn wrśyv pubqmv b gb, xvz olł Fnzfba), wreszcie próbując ratować ikonę Matki Boskiej, ląduje w lochu na trzy lata tuż przed dość nijakim końcem całości. Owszem, gorąco wierzę, że autor odrobił historyczny research należycie, ba, ze sporą przyjemnością łykałam dialogi nasycone sarkazmem i humorem, ale czytałam ten cykl po raz pierwszy i ostatni.

Za dużo polityki, za dużo detalicznych opisów rzezi, za dużo postaci trzecioplanowych, konia z rzędem temu, kto w ogóle był w stanie skupić się na tych wszystkich układach, podchodach, układzikach gęsto omaszczonych religią i pieniędzmi (chociaż akurat wątek Fuggerów miał najwięcej sensu). W ostatnim tomie jest sporo nowych wątków, które są… po nic, na przykład sprawa przejścia przez bród na rzece, gdzie Reynevana jednocześnie indaguje inkwizycja i stronnictwo polskie, ten zdradza (ale ma ważny powód), po czym się okazuje, że nikt brodu nie chronił, więc… po co go pytali? Wyjaśnienie, kim był Pomurnik i co go motywowało, było co najmniej słabe, nie wspominając o zakończeniu typowo deus ex machina (wiem, stanowiącym klamrę dla całości, ale zdecydowanie niesatysfakcjonującym). Oraz absolutnie nie szanuję za pozostawienie wątku Samsona Miodka, wszak cholernie ważnej postaci dwóch pierwszych tomów, bez wyjaśnienia. Co, mam sama sobie wymyślić, kim naprawdę był? Żydem Wiecznym Tułaczem? Archaniołem Gabrielem oskubanym ze skrzydeł? Dybukiem (ha ha)? Rozczarowanie.

Inne tego autora tutaj.

#31

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 21, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, panowie, sf-f - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 5


Harlan Coben - W głębi lasu

Paul Copeland, wdowiec z 6-letnią córką, jest prokuratorem. Oskarża aktualnie w trudnej sprawie o gwałt w kampusie (trudną, bo ofiara jest czarnoskórą prostytutką, a potencjalni gwałciciele to biali chłopcy z bogatych rodzin), nie dziwi go więc, że jeden z ojców oskarżonych studentów zaczyna szantażować Paula jego przeszłością, wyciągając historię jego ojca (dysydenta ze Związku Radzieckiego) i potencjalne nadużycia w fundacji charytatywnej imienia jego zmarłej żony. Jednocześnie odzywa się inna dramatyczna historia z przeszłości Paula - 20 lat wcześniej siostra Paula, Camille, zaginęła na letnim obozie wraz z trójką innych nastolatków, ciał dwojga z nich (w tym siostry) nigdy nie odnaleziono. Paul, który w tym czasie miał pilnować grupy chłopców, obściskiwał się w lesie z aktualną flamą, Lucy; poczucie winy pozostało do dziś. Jakiś czas po zbrodni odeszła matka Paula, zabierając część pieniędzy z ugody z właścicielem obozu. Pamięć o tych wydarzeniach powraca, kiedy nowojorska policja informuje prokuratora, że znaleziono ciało zamordowanego mężczyzny; Paul rozpoznaje w nim przyjaciela siostry, Pereza, który ewidentnie nie zginął w tamtych lasach. Wstrząsa to jego światem, bo daje mu nagle nadzieję, że jego siostra żyje.

Wątków w książce jest wiele, ale niestety jest to książka nastawiona na nieustające zaskakiwanie czytelnika, a nie - jak u Christie czy Doyle’a - pozwalająca na samodzielne odkrycie na podstawie podawanych tropów. Copeland ma charakter pitbulla, nie odpuszcza zarówno w prowadzonym śledztwie, jak i w prywatnej próbie odkrycia, co się stało 20 lat wcześniej, chociaż oczywiście w obydwu przypadkach jest zniechęcany albo szantażem, albo niewiarą otoczenia. Zaskakująco, to całkiem niezła książka, wciągająca i ciekawa, z seryjnym mordercą w tle, dużą polityką, wielką miłością czy wreszcie dość oczywistym pytaniem, czy warto za wszelką cenę wszystko wyjaśniać.

Inne tego autora tu.

#30/#4

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 19, 2019

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2019, panowie, kryminal - Komentarzy: 1


Miracle Workers

Niebo. Jedno z wielu. Ogromna korporacyjna machina, zatrudniająca mnóstwo ludzi, dbających o robaki, pogodę czy wreszcie spełnianie modlitw. Najgorszy oczywiście jest departament HR, próbujący (niechętnie) radzić sobie z przerostem biurokracji i frustracją pracowników. Wszystko jakoś się kręci do momentu, kiedy Bóg wpada w depresję i decyduje, że Ziemia, którą zarządza, jest absolutnie nieudana i decyduje się ją zniszczyć. Dwoje aniołów uzyskuje obietnicę, że jeśli uda im się doprowadzić do spełnienia niemożliwego życzenia (para młodych ludzi, lubiących się z daleka, zejdzie się ze sobą), Ziemia zostanie uratowana.

Daniel Radcliffe w roli zmiętego anioła-nieudacznika jest świetny, natomiast prawdziwym mistrzem jest Steve Buscemi w roli rozczochranego, siwowłosego Boga-analfabety, skupionego na wynalazku obrotowej restauracji samoobsługowej. Całość jest zabawna oraz oczywiście obraża uczucia religijne, mimo że matka Boga nie ma tęczowej aureoli.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 9, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj